Po raz pierwszy, odkąd mieszkam na Podlasiu poczułam groźną bliskość lasu. I po raz pierwszy zobaczyłam żmiję. Wygrzewała się na słońcu, zwinięta w kłębek, w resztkach zeszłorocznej trawy przy drodze koło pastwiska. Kozy przebiegły obok szczęśliwie, zainteresował się nią pies. Kola mianowicie. Wilczur. Który lubi przeganiać gryzonie i krety z okolic, rozkopując im norki. Ale to nie był kret. Dziabnęła. Kola odskoczyła.
Przyjrzałam się gadzinie dokładnie. Trzeba było wrócić z kozami do obejścia i pozamykać w oborze, dopiero potem zajrzałam do internetu. Kola siedziała na swoim posłaniu z dziwnie sztywno trzymaną głową. Rzuciłam jej chleb, zjadła, dobry objaw. Poczytałam o żmijach i jadzie. Spojrzałam jeszcze raz, pies wyraźnie powiększył się na pysku, zaczął puchnąć.
Za telefon. Niedziela, ale prywatnie do weterynarza, jeśli tylko jest w domu, zawsze można podjechać. Był (czyli gwiazdy sprzyjały), rozpytał o objawy. Kazał przyjechać. Pies pojechał, w przeciągu 40 minut. Dostał jakiś steryd i witaminy, oraz wapno. Potem w domu zimny okład na pysk. Który spuchł jak bania.
Następny dzień Kola przywitała normalnie. Popiskując i poszczekując zachęcająco pod drzwiami, na znak, że chce wyjść. Zjadła śniadanie z apetytem. I tak cały dzień. Dostała jeszcze raz dawkę wapna (zwykłe rozpuszczalne tabletki w wodzie, wstrzykiwane w roztworze prosto do pyska).
Będzie żyć.
Ja mam za to zagwozdkę. Co z tą cholerną żmiją przy pastwisku?
Flet sobie zmajstrować i grać, żeby ją zahipnotyzować i wyprowadzić gdzieś dalej?
One nie tylko na pastwisku, do domu potrafią wejść; do nas przypełzła pewnie za śladami mysimi, schowała się w kącie, gdzie psy ją wywąchały; nie dziabnęła żadnego, bo w porę zauważyliśmy; wróciła pewnie tą samą drogą jak przyszła, po tym wszystkie otwory zostały dokładnie zapianowane; nie powiem, patrzyłam pod nogi przez dłuższy czas; widać je zazwyczaj wiosną, kiedy mają okres godowy i szukają partnera; dobrze, że Kola jest dosyć duża, dla małego psa takie spotkanie byłoby groźniejsze w skutkach; pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńU nas w okolicy żmij jest dużo. Zauważyłam, że użytkowanych pastwisk raczej nie nachodzą, w każdym razie jest ich tam mniej. Nie mają gdzie się schować, wycięliśmy krzaki, a konie wyjadają wyższe badyle. Odwiedzającym doradzamy buty turystyczne i długie skarpety na spacery. Niewiele da się zrobić.
OdpowiedzUsuńTakie to już uroki przebywania w naturze. Nie miałam takiego bliskiego spotkania ale co i raz cosik umknie sprzed stóp, nie sposób zauważyć czy to żmija czy zaskroniec.
OdpowiedzUsuńMamy żmiję na podwórku koło schodów do domu ju z trzeci rok. Psa pilnuję i sama patrzę pod nogi.
OdpowiedzUsuń