Wzielim się za kończenie tarasu przy domu. Długo czekał, ale się doczekał. Trzeba wyheblować słupy, co powoli się posuwa do przodu, a potem pomalować drewnochronem. Deseczki dostały już ozdobne wycięcia w ciągu zimy. Są na ten sam wzór co w altanie. Teraz je pomalowałam. Korzystając z ciepłej pogody. I tego, że obiad w wolnowarze sam się gotuje.
Na obiad zupa z soczewicy, z dodatkiem domowego koncentratu pomidorowego z zeszłorocznych zbiorów, na koźlęcej kości.
Przelotów dzikich gęsi jak dotąd nie widziałam. Anna warczy godzinami piłą albo inną machiną na dworze, nie słychać gęgania, a więc i w niebo się nie patrzy.
Jednak dzisiaj po południu przyjechały gąsięta. Z Bielska. Nomen omen trzynaście sztuk. Żółciutkie jednodniówki. I znów w domu znajome kwilenie i lampa-kwoka świeci non-stop.
No to ruch juz w toku...
OdpowiedzUsuńTak, i już się nie zatrzyma, aż późną jesienią...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło...ja, czyli kobieta z miasta:):)
OdpowiedzUsuń