Przy niedzieli zajęłam się robieniem pasztetu z podrobów koźlęcych. Trochę zeszło, bo wyszła ilość na trzy brytfanki średniej wielkości. Upiekłam jedną z nich, reszta - bez dodatków i przypraw - poszła do zamrażarki. W ten sposób radzimy sobie bez kupowania wędlin. Na tyle już się od nich odzwyczaiłam, że nawet nie chce mi się ich ostatnio robić samej i wędzić (bądź nie wędzić, tylko parzyć).
Pogoda się zrobiła, ciepło w dzień i w nocy, nie trza już dokładać za długo do pieca. Ot, tyle, żeby karmę ugotować psom, kurom i wodę zagrzać w bojlerze. Anna ostatnio zawzięcie tnie drewno sprowadzone z lasu. Dzisiaj wkopywałyśmy słupki mocujące na ostatniej wolnej ścianie nowego kurnika. Część zwożę pod tylko częściowo opróżniony zimą daszek. Zapasów nie ubyło zatem, a przybyło.
Pszczoły żyją, mają się dobrze, w takie dni jak dzisiejszy, słoneczne i bezwietrzne oblatują.
Czyli wiosnę na wschodzie ju czuć i widać?
OdpowiedzUsuńStrasznie Wam zazdroszczę tego samowystarczalnego życia. Co prawda roboty przy tej samowystarczalności macie mnóstwo, ale za to jaka jakość przetworów!
Cały czas liczę, że się u mnie odmieni i będę mogła do Was pojechać do pomocy i przy okazji nauczyć się paru rzeczy, których przez internet nie dam rady ogarnąć. Oczywiście tylko za Waszą zgodą ;)
Pozdrawiam cieplutko, bo i na południowym zachodzie też wiosna się robi i słońcem nas raczy i ciepłem słonecznym :)
Tatsu, zimy u nas nie było od grudnia praktycznie. Przez miesiąc, od listopada do grudnia śnieg leżał. Kilka razy zawiało i stopniało. Pewnie to inna jeszcze wiosna, niż u ciebie na Śląsku, ale jest. Drzewa soki puszczają. Pszczoły pobudzone w słoneczne dni. Itd.
OdpowiedzUsuń