Pogoda siadła i dobrze, upały się skończyły, mogłam wrócić do robienia serów podpuszczkowych (które nie wychodzą, gdy temperatura na zewnątrz przekracza 25 stopni). Kilka nieudanych prób przekonało mnie o tej zasadzie, sery rosły w oczach, pełne oczek takich i owakich, mimo zachowywania wszelkich zasad higieny. Na szczęście trafili się letnicy chętni jeść twarogi i pić mleko, więc straty dużej nie było. Teraz nadrabiam stracony okres, aby zrobić zapas żółtych serów na jesień i zimę.
Poza tym sadowe nadmiary też już dają w kość. A to dopiero pierwsze spady, większość jabłoni dopiero dochodzi do dojrzałości owoców, które w większości wiszą jeszcze na drzewach. Codziennie muszę zanieść do ziemianki kolejne, wyprodukowane przetwory. Nie spieszę się, nie pędzę, nie dramatyzuję. Ot, pięć-sześć słoiczków dżemu, albo 2,5 litra soku, albo baniaczek świeżego soku ukręconego w sokowirówce na cydr, lub butla z nastawem octowym. Jeśli tylko codziennie coś z tego powstaje, to do końca jesieni będzie wszystkiego w bród (niektóre zapasy mają nam starczyć na dwa lata, bo co tyle owocuje nasz stary sad).
Dwa lata temu zrobiłyśmy 15 litrów octu, który właśnie się skończył. Używałam go do wszystkiego, mycia, sałatek i przetworów i muszę stwierdzić, że jego moc tylko z czasem wzrastała w pozytywnym sensie, a smak był wyśmienity. W każdym razie wszelkie octy sklepowe, nawet jabłkowe szkodziły mojej wątrobie, po naszym nie czułam żadnych skutków ubocznych. Zatem teraz trzeba zrobić więcej, tyle wiem.
Anna specjalizuje się w sałatkach warzywnych, i sekunduje mi w wytwarzaniu. Trwają zbiory pomidorów w folii. Część już poszła na sok pomidorowy (bo trudno go nazwać koncentratem), który zużywam zimą do zupy pomidorowej na rosole, albo wypijam duszkiem z odrobiną soli. Dar od sąsiadów, torbę ogórków gruntowych też trzeba było zagospodarować. Idzie czas buraczków, naszych i dyni. Pierwsze leczo na naszych cukiniach trafiło już do zamrażarki.
Poza tym znów była strata i zysk. Zamieniłyśmy się ze znanym nam już hodowcą spod Bielska na indyki, on wziął dwa nasze, czarnej rasy, my dostałyśmy za nie dwa z rasy czerwonej. Niestety, reszta naszych indycząt nie zważała na żadne zakazy i perswazje, zabrnęła w łąki za daleko, gdzie dopadły je drapieżniki. Tylko jeden z piątki wrócił następnego dnia w południe do domu i matki.
Poza tym Anna dokupiła naszemu Kubie, który rozwija się znakomicie i jest już prawie cały opierzony, dwie młode siodłate gęsi. Nie są to pełnej krwi kubanki, bo i zresztą, jak nam nasz hodowca wyłożył, także i Kuba wcale w pełni kubański nie jest. To krzyżówki z białą gęsią hodowlaną, co można poznać po jasnych nogach i częściowo jasnym dziobie. Zaletą krzyżówek jest jednak to, że znoszą o wiele większe jaja, niż inne gęsi. Ich mięso jest mniej tłuste i bardzo smaczne.
Balbinki, jak je nazwałam (choć to podobno parka, samiec i samica) adaptują się właśnie do stada białych gęsi i drepczą za nimi z pokorą, choć śpią jeszcze osobno, w miejscu, które zwolniły tuczone koguty, przechodząc w inny stan skupienia i w ręce klienta.
No, a budowa wciąż trwa. Nie chce mi się o tym szczegółowo opowiadać, bo to nic nowego... Coś co miało trwać trzy dni właśnie trwa już miesiąc i końca nie widać pierwszego etapu, czyli postawienia ścian i sufitu. Ot, efekty podlaskiej maniany.
Sporo się u Was dzieje, ale taki to teraz czas aktywny wszędzie. W tym roku jest w sadzie urodzaj. U mnie obrodziły i jabłka i gruszki i śliwki. te ostatnie niestety robaczywe, bo opasek na pnie nie założyłam...Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDobry czas bo owoce i warzywa dojrzewają stopniowo i można tak jak piszesz, powolutku i stopniowo.
OdpowiedzUsuńNie tylko podlaska ta maniana, u nas na południu tak samo. I żeby tylko jutro. Obiecanki cacanki a potem szukaj wiatru w polu. A robota rozbabrana. Miłej nocy.
Tak, lato to czas wytężonej pracy kobiety - gospodyni związany z zagospodarowaniem płodów ziemi i zapełnieniem spiżarni ale zimą przyjemnie przypominają letni czas. A jak się robi taki ocet ? Mam jedną jabłonkę starą antonówkę, o którą dbam jak umiem bo smak owoców jest niepowtarzalny ale jak obrodzi muszę większość jabłek oddać, a tak mogłabym jeszcze część zagospodarować. Oj, cydr także chciałabym umieć zrobić, bo bardzo lubię.
OdpowiedzUsuńOcet robi się najprościej w świecie. Ja używam do tego wytłoków z jabłek z sokowirówki, ale mogą być obierki razem z gniazdami zalane wodą, niewiele cukru, albo miodu, jeśli ocet ma być smakowitszy. Ja pakuję do 2-3 litrowych petów po napojach albo wodzie, otwór butelki zawiązuję szmatką i odstawiam w zaciszne miejsce na kilka tygodni. Gdy zalewa zacznie pachnieć octem odcedzam ją z fusów i czysty ocet (ale jeszcze niedojrzały) wstawiam do piwniczki na dojrzewanie.
OdpowiedzUsuńCydr robi się dość prosto i jest wiele różnych przepisów w necie. Każdy inny. Ja robię po swojemu. Sok z jabłek z sokowirówki lub tłoczni pół na pół z sokiem jabłkowym z sokownika, dosłodzone stawiam w gąsiorku z korkiem i rurką winną, aby nie zaczęła się fermentacja octowa. Można dodać drożdży winnych do win musujących lub zwyczajniej skórkę z dojrzałego jabłka. To fermentuje jakiś czas (zależy od temperatury otoczenia, więc czas określam na oko) i gdy osad zacznie opadać na dno zlewam cydr albo do petów (bezpieczniej, bo to dość wybuchowy napój) przedtem przecedzając. I jeśli nie zostaje od razu wypity, to idzie do piwniczki dojrzewać.
Pozdrawiam, ES
Oj, dziękuję za odpowiedź ! Ocet na pewno będzie produkowany, a do cydru jeszcze nie dorosłam, za mało potrafię.
OdpowiedzUsuńI ja skorzystam z przepisu na ocet. Strasznie długą miałaś przerwę w pisaniu ! Juz się martwiłam, że padł Wam komputer., a to tylko zajęcia gospodarskie :-), które i ja namiętnie uprawiam. Uwielbiam czytać o Waszym gospodarzeniu. Niech Wam sie darzy w domu i zagrodzie !
OdpowiedzUsuńKorzystam z octu jabłkowego kupowanego. Teraz spróbuję zrobić sama z jabłek z ogródka corki a więc nie nafaszerowanych świństwami.Pozdrawiam z Suwałk.
OdpowiedzUsuń