Trochę popadało, oziębiło się, ale nadal chadzam bez skarpetek i na boso, gdzie się da. Budowa posuwa się w tempie ślimaczym. Jutro znowu wielikoje świato, czyli przerwa. Tuż przed zakończeniem pierwszego etapu.
Kubuś został szczęśliwie dodany do balbinek, wraz z Pikolinką. Szybko się z nimi zespolił i zjednoczył i już za mną nie biega uporczywie na podwórku, jak to było pierwszego dnia. Pikolinka także, choć sypia tam gdzie balbiny, to w dzień przyznaje się już bardziej do trzech muszkieterów, czyli trójki wcześniejszych kurczaków, wysiedzianych przez białą kurę.
Popróbowałam pierwszego cydru. Jeszcze słabizna, jabłka wszak pierwsze, czyli kwaśne, dodałam cukru, nastawiłam matkę drożdżową, żeby podpędzić proces, bo na skórce jabłkowej jakoś ruszyło tylko symbolicznie. No, ale smakowity! Wypiłam dwie szklaneczki, które napełniły mnie radością i poczuciem spełnienia. I wzmogłam obieranie kolejnych jabłek na sok do kolejnych gąsiorków. Taa, ma to sens.
Nie no za zimno na latanie na bosaka. Ja juz i długi rękaw noszę i skarpetki. Przeprosiłam sie ez z kołdrą...
OdpowiedzUsuńPrzesada!
OdpowiedzUsuńW Lubuskim też pochłodniało i skarpetki wróciły do łask. Podobnie polarek, gdy rano idę do kóz i kur. Mam jednak nadzieję, że wrzesień będzie ciepły, a swetry zaczekają do listopada.
OdpowiedzUsuńNie ma po co obierać jabłek do cydru, strata czasu:)
OdpowiedzUsuńTrzeba, przynajmniej nasze, które są niepryskane. Usunąć narośla, plamki, obicia, robaki, pokroić w cząstki do sokowirówki. ES
OdpowiedzUsuń