Urząd przysłał papier. Ale wysłał go dokładnie 18 (miało być w terminie do 18, ale nie będziem się spierać z urzędowym umysłem) i dokument dotarł 21, bo w trakcie był oczywiście łykend. No, powiedzmy, że się załapał na nów księżyca i zaćmienie, widoczne na szczęście-nieszczęście tylko w Azji, co zaowocowało niesamowitym spotem reklamowym hongkongowskiej telewizji, promującym igrzyska Euro2012 w nastroju drugiej wojny światowej (niektórzy twierdzą, że trzeciej) rozgrywanej na Stadionie w Warszawie przez drużynę polską, a może raczej chińską, sądząc po rysach twarzy, do wtóru melodii "Rozszumiały się wierzby płaczące" z chińskim tekstem. Słowami nie wiadomo jakimi, ale może tylko odpowiednikiem naszych lubelskich babuszek "koko koko", kto to wie?
I co w tym dokumencie? Ano, że mamy w ciągu 2 tygodni nanieść zaznaczone poprawki w naszym wniosku. Ok, jakie one są? Ano, adres korespondencyjny w nieodpowiedniej rubryce, kod pocztowy itp. duperele. Po owych 2 tygodniach urząd zapewne w trybie jakichś swoich kolejnych proceduralnych okresów określi się względem onych i przyśle odpowiedź. Na tak albo i nie.
Tymczasem w takim razie Euro-Spoko dotrwamy i przekonamy się, czy będą te zamachy, na które wsie czekają, czy też nie. A potem zadecydujem. Czy ryzykować współpracę z tak kapryśnym, nieprzewidywalnym, flegmatycznym i nieodpowiedzialnym partnerem, czy może onże sam się załamie. Pod naporem chińskiej mądrości, która gola w bramkę wkopnęła najwcześniej ze wszystkich i bomba wzięła i wybuchła.
Na pocieszenie makaronu narobiłam wczoraj. Z kilograma mąki z biedronki i 5 jaj i szklanki wody i szczypty soli. Nie mamy co robić z jajami, więc wpadłam na pomysł makaronowy. Krojenie jeszcze mi nie wychodzi, ale co tam, to tylko wygląd. Smak za to wreszcie taki, jaki pamiętam z dzieciństwa. Moja mama długo makaron sama robiła i nauczyła mnie tego. Zarzuciła tę sztukę w latach 90-tych. Zjadłyśmy zatem na kolację świeżutki makaron z zeszłorocznymi jagodami. Nie da się opowiedzieć satysfakcji.
Makaron domowy nie może równać się z kupnym. To pewne. Odkąd dostałam sprytną maszynkę do makaronu, trzaskam bez problemu dla 5 osób z dokładką:-)))
OdpowiedzUsuńBrzytwą się kroi na cieniutko.
OdpowiedzUsuńEch, makaron domowy...Moja mama robi czasem- uwielbiam odsmażany na patelni. Koniecznie takiej żeliwnej, starej, nie żadnym teflonie. Mniam...
OdpowiedzUsuńPilnie czytam, co piszesz. Zawsze z zainteresowaniem, choć niczego nie hoduję ( z wyjatkiem psów i kotów). Straszne z tymi kózkami. Nie wiedziałam, że ludzie wpadli na ten "genialny" pomysł, bo w naszej wiosce robią to tak jak Wy - NATURALNIE. Co do makaronu : moja babcia robiła go BEZ wody - tylko mąka, jajka i sól. Rósł w gotowaniu jak szalony, a najlepszy był odsmażany. Gdy byłam chora jako dziecko, jadłam tylko taki i zdrowiałam w okamgnieniu :-))). Pozdrawiam Was serdecznie !
OdpowiedzUsuńKomentarz zapisał się z podpisem ANIA , a jestem Ania z Siedliska. Jakos nie potrafię tego zmienić ( ja mam blog na Onecie, gdzie nie ma takich wymagań).
OdpowiedzUsuń