19 sierpnia 2011

I znów Spas

Nasz gość ze Śląska przyjechał wczoraj przedostatnim pociągiem, więc na Świętą Górę zajechaliśmy już po uroczystościach głównych. Nigdy dotąd jeszcze nie byłam na nocnych spasowych czuwaniach i w sumie było to ciekawe przeżycie.
Straganów tylko namnożyło się jakoś dziwnie wokół góry, istne zatrzęsienie i rozlewisko sfery Profanum. Co roku jest z tym gorzej (niestety)...
Można było kupić sobie loda, lizaka, albo coś z oferowanych dewocjonaliów (książki, różańce, świece, mirry, rękodzieło, ikony, ikonki, kalendarze cerkiewne, srebrne krzyżyki lub obrączki z napisem cyrylicą: Gospodi pomiłuj! - wszystko "oświęcone" jak należy, a nawet szaty liturgiczne, które liczni batiuszkowie nierzadko w towarzystwie żon oglądali i mierzyli.
Adaś ciągnął do jakichś śpiewów, dla niego egzotycznych, więc dotrwaliśmy do 23, aby uczestniczyć w odprawianym na przycerkiewnym cmentarzu obrzędzie panichidy (jest to modlitwa za zmarłych). Trwały w tym czasie inne zbiorowe obrządki. Ludzie ustawiali się w kolejce do ikony wyniesionej na zewnątrz i kłaniali się przed nią, całowali i żegnali się, po czym przechodzili do dalszego pochodu, z którym okrążali w wolniutkim tempie świątynię. Niektórzy pobożnie na klęczkach trzykrotnie. Starsze osoby pousiadały na ławkach wokół, paląc trzymane w rękach świece.
Panichida odbywała się w skupionej ciszy, nad którą górowały piękne męskie głosy chóralnie odpowiadające batiuszce na modlitwę. Towarzyszyło temu pobrzękiwanie kadzidłami, a tłum żegnał się co chwila. W pewnym momencie odniosłam szczególne wrażenie, hm, pierwotności. I pamiętam ciągle dziwne spojrzenie starej kobiety siedzącej na ławce, z zakrytą chustką twarzą. Uch, pomyślałam ni stąd ni zowąd, że to szeptucha i z oczami uciekłam, bo nie wytrzymałam napięcia.
Nabraliśmy wody do przywiezionych ze sobą butelek i umyliśmy się w strudze, wycierając się specjalną chusteczką, która potem została na krzaczku wraz z setkami innych takich chusteczek.
Od kilku dni cierpiałam na "zimne serce". Jakiś taki chłód wewnętrzny od środka połączony z lekkim nerwobólem i trudnym pełnym odetchnięciem. Może po zmoknięciu na deszczu mi się to zrobiło, a może jakieś cudze sprawy przejęłam, co mi się zdarza.
No, i dzisiaj zimne serce gorące jest jak dawniej, ha! Mniszki spalają owe chusteczki w specjalnym piecu i przy modlitwie, palą wraz z nimi dolegliwości, grzechy, winy, smutki, i one odchodzą w niebyt.
W końcu to Spas!

3 komentarze:

  1. Przydałby mi się taki obrzęd, bo od tygodnia mam sztywną szyję i ból głowy. Czuję, że jest to objaw nie fizycznej choroby, a ma podłoże psychiczne. A na takie wewnętrzne rozchwiania najlepsze są stare, oczyszczające obrzędy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkam niedaleko św,Góry Grabarki( 2 km) i nieraz się zastanawiam czy tłumy ludzi jadących samochodami i idących pieszo na Spasa idą "z wiarą" czy tylko z przyzwyczajenia...

    Patrzę nieraz na oblegane stragany z "badziewem" i bary z zakurzonym jedzeniem i wolę Grabarkę cichą i spokojną w dni powszednie.
    W dni 18-19 nawet się nie wybieram.

    OdpowiedzUsuń
  3. jasko, a cóż to jest wiara? a cóż przyzwyczajenie? nawet jeśli ciekawość... dobrze, że jest takie miejsce, czas i obrzęd, którym się można oczyścić raz do roku.
    Pozdrawiam serdecznie, Ewa S.

    OdpowiedzUsuń