11 marca 2011

Zimo-wiosna

Nie jest tak źle z tą zimo-wiosną. Wczoraj napadało trochę śniegu, który dzisiaj stopniał w promieniach słońca, a sunące po południu ciemne chmury z północy niczego nie przyniosły. W domu za ciepło, zatem ogrzewam przy pomocy c.o. także poddasze, żeby móc wytrzymać. Od dziecka przyzwyczajona do tzw. zimnego chowu męczę się temperaturą wyższą, niż 20 stopni. Na dokładkę kocham zimę z powodu braku... owadów. Te mi w sezonie ciepłym dają popalić! Już się boję i drżę... przed komarami, kąsającymi właśnie mnie ze wszystkich w domu najbardziej (mam tę legendarną słodką krew) i muchami, nie dającymi mi zasnąć w porze dla mnie najlepszej na sen, czyli o świcie. Nie wspomnę o pająkach, które bywa, że mnie w nocy ukąszą w twarz, rękę lub głowę, na co inni parskają śmiechem, ponieważ są mylnie przekonani, że polskie pająki nie mają żadnego jadu. Oj, mają. Przynajmniej niektóre.
Trudno, jakoś przeboleję tę wiosnę i lato. Byle do zimy!

Dzisiejszy dzień był ważny, bo koźlęta zostały wreszcie oddzielone na noc od matek. W dzień brykały na wybiegu swobodnie, a wieczorem przyszła kryska na matyska. Beee, beee!

Od jutra czeka mnie codziennie poranne dojenie. Koniec wysypiania się do 10.
Braćki Walentynkowe, o imionach roboczych Krzycho i Czesio, dostępują dokarmiania ze strzykawki, ponieważ ich mama miała objawy osłabienia poporodowego i uznałyśmy, że trzeba wzmocnić całą grupę, a nie liczyć na siły natury.

Walentyna dostała przy śniadaniu, obiedzie i kolacji chleb maczany w wodzie i posypany obficie cukrem, aby podnieść poziom glukozy we krwi, a dzieciaki - pod pachą przyniesione do domu, w pokoju jadalnym na zielonym chodniczku dostępowały dokarmiania mlekiem (zdojonym od wszystkich ciotek i babek).

Gdy nieco się niepokoiły brakiem znanego otoczenia uspokajała je troskliwie Kola, robiąca w ich maleńkich umysłach za kozę. Spisywała się świetnie, liżąc malcom mordki i... ufajdane żółtą kupką ogonki.


Zimo-wiosna nie jest piękna. Jest brudna, rozmiękła, odmrażająca różne oborniane smrodki. Gęś jednak już widokiem kałuż całkowicie rozanielona nabrała ochoty na wiosenną kąpiel. Wynikiem pracowitych ablucji i mycia maczaną w brudnej wodzie głową i szyją plecków jest szczęśliwa brudna Gusia, pieszczotliwie kaczką zwana.

Ponadto Ania przesadziła zielone siewki pomidorów do większych pojemniczków z ziemią i przeniosła je z kuchni na poddasze, pod południowe okna. Niech się hartują i rosną dalej. Mikre są jakieś, ale czego się spodziewać po państwowych nasionach w naszych destrukcyjnych czasach... Jedynie cebula wypuściła piękny szczypior, który jemy na kanapkach od dwóch dni.

4 komentarze:

  1. Koźlęta są PRZEEEEboskie :-) Uwielbiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, nie wiedziałam o cukrze! A kilka dni po ciężkim porodzie to już będzie musztarda po obiedzie? Czy jeszcze miałoby sens?
    U nas kolejna koza, która miała kłopoty z samodzielnym wykoźleniem...
    Serdecznie pozdrawiam Kresowe Kobiety! Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam za zwłokę z odpowiedzią, ale mam problemy z moim stareńkim komputerem w kwestii komentowania... Dlatego przyokazji przepraszam też innych za milczenie, bywa, że po prostu nie mogę odpowiedzieć, i tyle.
    Pewnie i twojej kozie zastrzyk cukru by się przydał i pewnie nigdy nie zaszkodzi, nawet bez porodu. ;-))) Kozy uwielbiają słodki smak. Tak naprawdę chodzi o wstrząs poporodowy i spadek poziomu wapnia i glukozy we krwi, objawiający się polegiwaniem i drżeniem mięśni. Naszej kozie to się właśnie przytrafiło, co zidentyfikowałyśmy na drugi dzień dzięki zajrzeniu do internetu pod hasło: polegiwanie po wycieleniu. A że nam glukozę Pixi i Dixi zjadły, to zastosowałam zwykły cukier, i powiem, że ze skutkiem bardzo prędkim. Drżenie mięśni ustało po kilkunastu minutach, a polegiwanie na drugi dzień.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń