10 lipca 2010

Przesiedliny

Poznaję ostatnio ludzi, z różnych miejsc i miast w Polsce, korespondencyjnie i na żywo, którym marzy się osiedlenie na wsi. Pewnie przyczyną jest po części czas wakacyjny wyganiający mieszczuchów z domu w teren, a po części ostatnie smutne i dziwne wydarzenia polityczne, które obudziły niepokój co do dalszego prze-życia w mieście. Te osoby są zapaleńcami albo coś ich jeszcze trzyma i żyją marzeniem, nie uwzględniając wcale ciemnych stron przeprowadzki. Czasem nie wiedzą jak się do tego zabrać, czym się kierować, czasem znają kogoś na wsi i chcą jak on, tam gdzie on, tak jak on.
Opiszę proces naszych osiedlin. Bo jest w nim już praktyczne doświadczenie.
Przede wszystkim ważna jest świadomość posiadanych środków, i finansowych i fizycznych. Nie wszystko przecież trzeba kupić, wynająć, zlecić, co oszczędza finanse i daje pole różnym możliwościom.
Jeśli jest pewien zasób kasy warto przemyśleć kwestię jak nią zadysponować. Można bowiem znaleźć tanie siedlisko w ładnym miejscu, ale trzeba pozostawić sobie zapas pieniędzy na jego odbudowanie. Albo zapłacić więcej za już gotowy do zamieszkania dom i obejście. Tu moje doświadczenie jest takie: postawienie wszystkiego od podstaw jest droższe, niż zapłacenie za gotowe, nawet jeśli trzeba dokonać jakichś modernizacji czy remontów. Wymaga wiele samozaparcia i siły przetrwania początkowych trudów. Jeśli jednak zapał jest autentyczny osiągnięcie celu daje o wiele większą satysfakcję, niż wejście na gotowe.

Pomijam kwestię ustalania regionu i miejsca, bo tu każdy ma swojego geniusza, który go prowadzi.
Tyle wiem, na Podlasiu ceny siedlisk i działek są bardzo różne. Im bliżej Białowieży tym oczywiście droższe, aż do sum strawnych tylko dla nadzianych Warszawiaków. Są tu jednak także wsie pustoszejące, starzejące się, wymierające. I wcale ich niemało. Tam można trafić okazję, ale z kolei trzeba ryzykować zamieszkanie w pustej albo walącej się wiosce i liczyć, że z czasem przybędzie więcej osiedleńców, ktorzy ją odbudują i zaludnią.
Kiedy szukałyśmy siedliska 2 lata temu objeździłyśmy teren w promieniu 50 km od naszego ówczesnego zamieszkania, badając każdą wioskę pod kątem położenia i kupienia chałupy. Było trochę okazji, ale zawsze coś nam nie pasowało. A to słaba komunikacja i daleko do miasta (mamy firmę, więc potrzeba być mobilnym w tym względzie, zwłaszcza zimą), a to niemożność założenia internetu (na pograniczu są takie miejsca), a to murowany dom, a to zbyt blisko do sąsiadów.
Warto jest określić sobie najpierw dokładnie to, czego się szuka, żeby nie wejść w coś, czego będzie się potem żałować. Np. zrobić mały wywiad środowiskowy i poznać ewentualnych sąsiadów, a także dowiedzieć się w sąsiednich wioskach jaką opinię ma to miejsce, bo to różnie tutaj bywa.
Ja takie cele ustaliłam na wstępie. Ma być mała wieś, ale blisko drogi kolejowej i z łatwym dojazdem, ma być to skraj wsi, początek albo koniec, żeby zminimalizować sąsiedztwo, ma być to chata drewniana, a nie murowana, ma być daleko od wszelkiej rzeki i grunt niepodmokły (na to wpłynęło moje doświadczenie z czasów mieszkania w domu rodzinnym, gdzie woda wzbierała w piwnicy po każdym deszczu).
No, i znalazłyśmy takie, dokładnie takie!
Plus uroczysko naprzeciw.

Cena działki 40-arowej częściowo zadrzewionej (dęby, graby, klony i stare grusze), z ruinami stodoły i obory, dobrym śpichrzem z bala i stareńką drewnianą ciasną chałupą) była lekko zawyżona przez właścicieli, "bo miejsce ładne", ale w uszach miastowych brzmi nadal podniecająco tanio.
Trzeba było jednak z punktu postawić oborę i garaż no i, ogrodzić posesję i wybieg dla kóz, żeby móc się sprowadzić. Do chałupy bez wody i studni nawet. Przez kilka miesięcy nosiłyśmy wodę ze studni sąsiadki. Aż wreszcie udało się wywiercić własną i zainstalować krany. W naszej wsi prawie nikt nie ma kranu w domu, oprócz nas, sołtysa i jednego Warszawiaka-osiedleńca.

Spotykałam przy poszukiwaniach okazje typu: pełne gospodarstwo, 3 ha ziemi, obejście z oborą i stodołą w dobrym stanie, murowany dom, skraj lasu, stary sad przy domu za 60 tysięcy. Jedyne co nie pasowało, to to, że dom murowany, a nie drewniany. Cel był jasno ustalony. W sumie teraz, jak słyszę, można się w podobnej cenie zmieścić z kupnem w okolicach pod-miasteczkowych, bo w samym gminnym miasteczku jest oczywiście drożej.

Inna sprawa: samotne osiedlenie się i zamieszkiwanie na wsi jest trudne, ze względu na multum pracy fizycznej do wykonania, zwłaszcza w pierwszym okresie poprzeprowadzkowym. Choć znam taki przypadek, pewnej Warszawianki w średnim wieku, która nawet kota nie trzyma (bo boi się, że jej sąsiedzi go otrują). Udaje się to wtedy, gdy ma się mnóstwo kasy i wynajmuje ludzi do każdej dupereli, a mieszka w tym czasie w wygodnych warunkach.
Konsekwencją tej sytuacji jest konieczność zapewnienia sobie pracy i zarobków. Przeprowadzkę warto zgrać z transformacją zawodową, jeśli już nie na samo rolnictwo jako źródło utrzymania (lub podtrzymania), to jakaś własna firma, usługi, rzemiosło, aby móc wrosnąć w klimat miejsca i nie znaleźć się pod ścianą za 2-3 lata, gdy dom stanie, a konto będzie beznadziejnie puste.

Dalsza rzecz: siły własne. Siły i umiejętności. Życie codzienne na wsi wymaga pracy fizycznej, nawet jeśli nie trzyma się zwierząt. Tego trzeba mieć świadomość i mimo, że wydaje się oczywista, to są mieszczuchy, które jakby tego nie kumają. Np. trzeba porąbać drewno, nosić je zimą do pieca. Dobrze jest coś umieć zrobić samemu, nauczyć się tego, jeśli się nie umie i nie liczyć na pomoc obcych ludzi.
Co do innych spraw dc. nastąpi.

3 komentarze:

  1. Wspaniały post, bo odnosi się do prawdziwego życia na wsi a nie takiego jak pokazane w uwielbianym zresztą przeze mnie serialu "Siedlisko":)

    OdpowiedzUsuń
  2. Raaany, jak ja żałuję że z różnych przyczyn obszar poszukiwań dla mnie nie obejmuje ofert "3 hektary z domem i sadem za 60 000 PLN". Tu, gdzie ja szukam, za coś takiego życzą sobie ze 3x tyle i to z domem do wyburzenia. :(

    OdpowiedzUsuń
  3. wiem, ale i w naszym rejonie ceny nieco podskoczyły. choć są miejsca, gdzie nadal stoją puste walące się stareńkie chaty na działce półhektarowej, na skrajach wsi za równoważność kilkuletniego dobrego samochodu. Jednak albo spadkobiercy nie są zainteresowani sprzedażą, albo są sprawy dziedziczenia nie załatwione (często trzeba tutejszym ludziom pomóc w tym, bo mają daleko do miasta, nie rozumieją przepisów, boją się urzędów itp., myśmy załatwiały zaszłości sądowe blisko rok przed zakupem), albo wsie dalekie od szosy i wymierające. Do takich wsi (a dotarłyśmy do kilku takich) najlepiej ruszyć kupą z miasta, bo pierwszy osiedleniec może mieć przekichane. Wokół waląca się wioska, pusto, kilku zgarbionych staruszków na odejściu i parę ładnych kilometrów do najbliższej miejscowości albo autobusu, jak to na Podlasiu.

    OdpowiedzUsuń