20 kwietnia 2010

Ujeżdżanie kozy

Wczoraj Mir poczęstował nas mlekiem zakwaszonym grzybkiem tybetańskim. Świetna sprawa. Mamy zamiar zaprowadzić stałą kulturę na kozim mleku i spróbować zrobić na niej ser.
Dzisiaj pierwsze poranne dojenie, 7 kóz, w tym trzech pierwiastek. Przy wtórze beczących koźląt, nieco wystraszonych izolacją (potrwa to 2-3 noce, potem się przyzwyczają). Cyce pękate od mleka jak nadmuchane piłki futbolowe. Nie zdołałam zdoić wszystkiego do końca, ręce niewprawne, kozy zniecierpliwione. Bronia odstawiła oczywiście cyrk. Odskakiwała, szarpała się, uciekała, kucała, becząc rozpaczliwie. W końcu wzięłyśmy ją gwałtem i krzykiem. Tyle wysiłku, co przy ujeżdżaniu mustanga co najmniej.
Mam nadzieję, że się dziewczyna przyzwyczai, bo dała nam obu niezły wycisk. Nie mówiąc o drobniutkich, niewyrobionych jeszcze strzykach męczących palce.
Z tego pełne wiaderko mleka. Będzie jutro ser.

2 komentarze:

  1. Podawajcie do dojenia w korytku garść owsa.Koza zajmie się owsem i zapomni że ją ktoś doi.Łakomstwo jest silniejsze od strachu u kóz,no i dojenie będzie się kojarzyło z czymś dobrym a nie (gwałtem) i krzykiem.Spłoszona kózka zatrzymuje mleko i guzik z tego będzie.Dobrze by było jak byście zrobiły t.zw. ławeczkę do dojenia kóz.

    OdpowiedzUsuń
  2. DuoA, ona dostaje michę. ;-) Na razie jednak strach przerasta łakomstwo. Myślimy o gilotynie, ale to na razie nie było nic pilnego. Reszta kóz zachowuje się dobrze. A Bronia idzie na swoje, gdzie pewnie jej rola w stadzie się zmieni i nabierze nowych nawyków. Myślę, że uspokoi się za kilka dni. Krzyk i zdecydowanie okazały się dobre, bo okiełznały panikę. Na histeryków to działa czasem ;-) Ot, dzikuska. Ewa

    OdpowiedzUsuń