Druga indyczka posadzona dzisiaj, na jajach kaczych i perliczych, kupionych w sąsiedniej wiosce.
Grządki zewnętrzne obsiane, nakryte włókniną. Zaczęła się susza, nasze z gruntu mało żyzne pastwisko wygląda marniutko, codziennie zgryzane przez kozy w ciągu kilku godzin, nie przyrasta nic a nic.
Żniwa rzodkiewkowe na ukończeniu. Efekty skarmiam gdzie mogę i komu mogę. Sąsiad zza Lasa już dwa razy rzodkiewkował, podobnie sąsiadka zza płota, jak i sporadycznie spotykani znajomi. Przy okazji żeśmy z Sąsiadem sprawy światowe, fizyczne i metafizyczne obgadali.
Kwitnie jedyna jabłoń w sadzie, ta co robi to co roku, inne są co-dwuletnie, więc w tym roku sad daje spokój. Poza tym młoda śliwa, świdośliwy, czeremcha i porzeczki, czerwone, czarne i białe. Poprzycinałam je wcześniej sekatorem i w zamian pokryły się obficie kwieciem.
W domu króluje kuchnia jarska, w dawnym zdrowym rozumieniu tego słowa. Czyli zjada się ser, twaróg, jaja, jogurt, a do tego wszelką zieleninę (oprócz rzodkiewek, oczywiście), którą już daje całkiem obficie ogródek. Szpinak, pakczoj, sałata taka owaka, szczypior, nać pietruszki. Na obiad wystarcza mi zjeść szpinak z patelni z jajem kaczym, do tego kwaszone rzodkiewki i jogurt kozi na popitkę. Albo makaron ryżowy ze szpinakiem i czosnkiem, posypanym obficie zeszłorocznym parmezanem. I starcza pałeru do następnego dnia.
Ach smaku narobiłaś. Będę pichcić
OdpowiedzUsuń:) Smacznego!
UsuńDzięki ciężkiej pracy jecie zdrowo i bez chemii, co wróży długi żywot, czego wam z całego serca życzę.
OdpowiedzUsuńRządzi tym Opatrzność, ale można rzeczywiście trochę jej w tym pomóc. :)
Usuń