Pogoda bura i mglista, teraz zaczął wiatr nawiewać chmury i rozganiać je, więc mamy marcowy garniec ze słońcem i śniegiem na zmianę.
Od 6 marca czyli od pełni księżycowej przez kilka dni trwały wykoty. Nie były na szczęście trudne i nawet Flora zdołała sama przyprowadzić trójkę. Ostatnie wyskoczyło z niej po kilku godzinach i jest nieco słabowite, chwiejne, trzeba je dokarmiać i stawiać na nóżki. Stać stoi, ale boi się zrobić krok do przodu, bo łatwo się przewraca. Przymuliło go i może się rozejdzie, mam nadzieję. Robię mu masaże i ćwiczę stanie na własnych nogach.
Ponadto Mikusi zrobiło się zapalenie jednego strzyka. Zdojenie go było trudnym doświadczeniem, bo koza kopała i wyrywała się z bólu. Dostała zastrzyk przeciwzapalny i obserwujemy. Jej dzieciaki ciągną mleko ze zdrowego strzyka. Doimy ile się da z resztek inne matki i uzbieranym mlekiem dokarmiamy głodomory z butelki. Najgorsze są pierwsze dni, dzieciaki bowiem potrzebują wzmocnienia i uwagi. Z doświadczenia wiem, że jeśli nawet słabowite koźlę przeżyje trzy dni na wspomaganiu, to potem zaczyna być lepiej. Choć bywały wyjątki. Wiadomo, zależy.
Zatem w kuchni wyszły z całorocznego ukrycia strzykawki, smoczki, butelka, glukoza i podgrzewanie.
To bardzo miłe zajedzie. Kiedyś wychowałam koźlątko całkowicie na butelce, bo matka padła przy porodzie. Było jeszcze bardzo zimno i pierwsze dni spędziło z nami w domu, a potem chodziło za mną jak pies. Na butelce i kozim mleku udało mi się też wychować całe stadko króliczych sierotek, ale to to już było prawdziwe wezwanie.
OdpowiedzUsuńM.
No to macie ręce pełne roboty. Trzymam kciuki za mleństwa.
OdpowiedzUsuń