Jest tyle pracy, że nie nadążam z zapisywaniem bieżących wydarzeń na tym blogu. Sypnęły zbiory owoców, trzeba je przerabiać, nie ociągać się, bo nas zasypią i zmarnują się. Jabłka, czyli dżemy, soki, teraz wyciskane nastawy na cydr. Pomidory, czyli sok pomidorowy i sprzedaż nadwyżek. Ogórek już szczęśliwie się skończył, właśnie pasteryzuję ostatnie słoiki sałatki w zalewach miodowej i meksykańskiej. Trochę też zakisiłam, a małosolne są w codziennym użyciu od dawna. Resztę zjadają kozy. I kaczusia, która je uwielbia. Przy tym cały czas trwa codzienny przerób mleka, sery takie i śmakie oraz jogurt.
Dopiero wieczór, po obrządku i drugim udoju daje chwilę spokojnego oddechu. Spędzamy ją na tarasie, tak od 19 do 21, pijąc herbatkę kwiatową albo domowego cienkusza, z psami u stóp. I czasem rozpytując kart lub Księgę I-Cing o najlepsze rozwiązania problemów, które się ostatnio międlą. Ale po kolei.
W zeszłą niedzielę Anna wybrała się na wyprawę do Ciechanowca, gdzie urządza się co roku w tamtejszym skansenie "Święto chleba", jarmark z wielką pompą.
Rozłożyła tam stoisko na spółkę z internetowo poznaną koleżanką rękodzielniczką.
Impreza trwała cały boży dzień. Przywiozła z niej jeden z takich ciekawie zdobionych kubków kupionych zadziwiająco tanio od bułgarskich ceramików. Oraz kolejne doświadczenie "młodego wystawcy".
Niestety był to dzień, gdy na niebie uściślała się opozycja Słońca z Saturnem z kwadraturą ogniskową czynioną przez Marsa z Uranem, co skwitowałam już tydzień wcześniej, gdy Anna podejmowała decyzję o wyjeździe, że bez denerwującego opóźnienia się nie obejdzie. I stało się.
W drodze z powrotem, wieczorem, samochód zaczął stawiać opór. Pękła zdaje się miska olejowa i maszyna nie dojechała do domu, stanęła w sąsiedniej gminie. Na amen. Trzeba było wzywać lawetę, co szczęśliwie się udało. I Anna wróciła ciemną nocą, wieziona za kierownicą na przyczepie.
Od tej pory ogarniamy problem. Po naradzie z mechanikiem wiemy już, że trzeba kupić nowy wóz. Zatem dyskutujemy jaki i na ile nas stać. Samochody dostawcze bowiem podrożały, i starsze od naszej renówki, z dużo większym przebiegiem, kosztują 1/3 drożej niż nasza przed kilku laty. Jest o czym gadać letnimi wieczorami na tarasie.
Takie czasy ,że bez samochodu to jak bez ręki. Szkoda, że nie możecie sobie konia kupić, bo czasy jazdy furmanką już dawno się skończyły. Nie znam się na autach, ale może w obecnych czasach warto 2 razy zastanowić się czy aby na pewno jedynym rozwiązaniem jest sprzedaż. Może warto popytać innych mechaników?? Samochody używane bardzo podrożały to fakt i to zły moment na zmianę. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie z tym problemem i wszystko dobrze się skończy.
OdpowiedzUsuńNie żałuję, że nie mam konia. :) Boję się zwierząt większych od kozy, które nawet niechcący mogą zrobić krzywdę przez nieumiejętne postępowanie. Z końmi i krowami trzeba się wychować, aby znać ich naturę i umieć postępować instynktownie.
Usuń