Czuć w powietrzu, jak planiści wibrują i mózgi im trzeszczą, aby nam życie zrewolucjonizować i system uzdatnić albo zacieśnić, na dwoje babka wróżyła. Wyobrażam sobie, że istnieją tacy pomysłowi scenarzyści, zaopatrzeni w najnowocześniejszy sprzęt komputerowy, łącza i statystyki wszelkiego rodzaju, tudzież mądrzejącą z sekundy na sekundę sztuczną inteligencję, wsadzeni do wielkiej sali z kolumnami, z ogromnym telebimem na każdej ścianie i grają ze sobą grupami w najlepsze scenariusze. Komputer wybiera któryś, a gdy akcja posunie się do takiej niemożliwości, że scenariusz utyka na amen, wchodzi inna grupa ze swoim pomysłem i tak to idzie do przodu, gdzieś nad naszymi przyziemnymi głowami. W końcu, gdy zostanie ustalony wspólny i najbardziej pojemny scenariusz, rządzący dostają wiadomość przez czarny ebonitowy starodawny telefon bez podsłuchu, czego mają się trzymać. I na razie trzymają się.
Ponieważ w Polsce wchodzi scenariusz pt. Chrust+ , muszę stwierdzić, że wyprzedzam epokę o prawie 20 lat. Gdy to żem ze stolicy zjechała do lasu, aby życia u podstaw zaznawać i upajać się nim, z siekierką w ręku. Pchnęłam zatem wczoraj Annę do zrobienia stosownych zdjęć poglądowych, i oto prezentuję czarno na białym, jak można przejść rewolucję paliwowo-energetyczną zimy się nie bojąc. I żeby blog na czasie był i rękę na pulsie zmian trzymać.
Oto chrust. Kupa chrustu. Chrust to podstawa. Zbiera się go w lesie z ziemi, bo sam opada sposobem naturalnym, bowiem drzewa co rusz go z siebie zrzucają. Najgoręcej i najszybciej pali się rzecz jasna chrust sosnowy. Potem brzozowy. Ów chrust po przybyciu na podwórze nie musi leżeć, aby dostać się do pieca i dać z siebie ogień, a z nim obiad czy zaparzoną kawę. Najlepszy jest dla niego piec kaflowy, płytą zwany, ale oczywiście żelazna koza również się nada. A i nawet siekiery nie potrzebuje, bo się daje w rękach łatwo połamać.
Jednak są jeszcze gałęzie, tzw. gałęziówka, która pozostaje po pracy drwali przy wycince leśnej. Ową gałęziówkę pozyskują zwykli ludzie za pewien grosik, tzw. asygnatę, którą się płaci już po zgromadzeniu potrzebnej ilości przed zwózką na podwórze. Leśniczy mierzy i oblicza wartość składowiska, po czym inkasuje stosowną opłatę. Oj, symboliczną już teraz, gdy się porówna z ceną węgla, miału, brykiet czy gazu.
My z takiej gałęziówki korzystamy prawie co roku, gdy tylko w pobliżu jakaś działka leśna idzie pod wyczes. Anna robi to sama, czasem z pomocą pomagiera, gdy trzeba grubsze lub dłuższe gałęzie spomiędzy drzew wyciągnąć na przydroże. Poza tym odpady chrustowe ładuje za pozwoleniem pańskim oczywiście, na przyczepkę i zwozi wiosną, jesienią, kiedy może na podwórze. Po co? Ano służą za przysmak kozom, spragnionym wtedy zielonego i witamin. Kozy okorowują dokładnie taki chrust, co sprawia że dużo szybciej wysycha i nadaje się do porąbania i do pieca. Głównie pod płytę kuchenną, choć grubsze kawałki z powodzeniem potrafią rozgrzać piec kaflowy, ścianowym u nas zwany, bez konieczności rąbania grubych pni.
Grubsze gałęzie i tzw. czuby drzewne rąbie się siekierą lub tnie piłą na mniejsze, składuje w drewutni albo pod ścianami, gdzie schną na wietrze i słońcu, by na zimę trafić do pieca c.o., którego chrustem raczej nie napalisz. Tzn. pewnie by ten co mamy (piecokuchnią zwany) i chrust spokojnie łyknął, ale komu się będzie chciało stać przy piecu godzinami i dokładać stale owe patyczki, by w domu ciepło utrzymać?
Poniżej, o, widać już pocięte i ułożone szczapy, które nam nasz stary klon w tym roku podarował, zrzucając kilka konarów. Najgrubsze są tak twarde, że trzeba albo klinem je łupać, albo ławeczki z nich porobić i poczekać, acz struchleją z czasem. Niektóre dadzą się wrzucić w całości do pieca c.o., a taki kawałek pali się długo i pracowicie, i przez 3 godziny można o dokładaniu nie myśleć.
Takie zabezpieczenie, robione systematycznie co roku pozwala mieć zawsze gotowy zapas wysuszonego odpowiednio drewna (tylko duraki mokrym palą, jak mówią u nas na wiosce) przynajmniej z rocznym, jeśli nie dwuletnim wyprzedzeniem.
Mnie ten chrust kojarzy się z armią pseudo pracowników (budżetówka), którzy w większości właśnie do zbierania chrustu się jedynie kwifikują.
OdpowiedzUsuńKwalifikują
OdpowiedzUsuńJuż od dawna swiezbialy mnie palce, by coś skrobnąć pod Pani super notkami, tylko przez te "google" jakoś nie mogłem przebrnąć
OdpowiedzUsuńNo ja też JUŻ chrust zbierałam :) Co prawda nie tak sumiennie, ale ubiegłej zimy a i owszem ;) TEŻ się czuję jak prorok niemalże i zbieranie chrustu polecam :)
OdpowiedzUsuńDzieckiem będąc jeździłem do dziadków mieszkających w Kózkach nad Bugiem. Pamiętam koszyk pełen chrustu i szyszek sosnowych stojący obok kuchni i dziadka podkladajacego patyki do ognia. Gdy ja chciałem to robić mówił :nie baw się ogniem, bo się zeszczysz w nocy.
OdpowiedzUsuń