30 października 2014

Zimne ciepło

No, więc przemija kilkudniowy okres nocnych mrozów na Podlasiu. Spadały do minus 8 w porywach. Dnie są pogodne, słoneczne, acz proporcjonalne co do temperatury. Dzięki prognozie zdążyłyśmy w przeddzień zakręcić kran zewnętrzny. Przeprosiłam się z c.o. i nawet to polubiłam. Gotuję na piecokuchni o wiele szybciej, niż na kuchni, ciepło w całym domu, Anna może szyć i lepić z gliny w swoim najchłodniejszym pokoju, woda jest gorąca w bojlerze i można się śmiało kąpać w ogrzanej łazience. Młode kozy po pierwszej zimnej nocy były nastroszone i roztrzęsione, ale już nabrały przyzwyczajenia i nie panikują.
Przez te chłodne, ale przecież pogodne dnie Anna zdołała, częściowo ze mną, a częściowo z Jarym wyczyścić oborę z gnoju i wywieźć go naszą furmanką do permakulturowego ogrodu. Wczoraj wpadł Wania ze swoją piłą i ściął starą, nie dającą już owoców gruszę rosnącą na kaczym dołku. Drewno posłuży oczywiście do wędzenia.
Z wolna porządkujemy podwórko z zalegających na nim po budowie kup starych desek i odrzuconych belek. Część zdatnego materiału została starannie ułożona na przekładkach i nakryta starą blachą. Część pocięta na drobne, a reszta czeka na pocięcie i spalenie w piecu. Bo nie ma to jak drewno z rozbiórki do palenia. Tak samo pod płytą, w ścianowym jak i w c.o. Piece szybko się rozgrzewają i oddają ciepło z nawiązką.

Zwierzęta mają się dobrze. Białe gęsi zaczęły się nieść, a ponieważ nie wiemy które to robią, na razie mają wyrok odroczony. Zielononóżki jesiennie wypierzają się, niestety coś wykasowało nam wszystkie młode kurki (oprócz jedynego kuraczka) i stado jest do renowacji na przyszły rok, bo w większości są to nioski już trzy- i czteroletnie. Niesie się głównie biała stara leghornka i jarzębiatka, która jedna przeżyła ze stada tucznych kogutów tegorocznych, właśnie dlatego, że okazała się kurką.
Kubuś okazał się gąską i świetnie się zgrał z balbinami. Niestety obu stad nie daje się połączyć, są ulokowane w osobnych budynkach. Nawet nie dlatego, że białe gęsi tego by nie zechciały (po wykasowaniu najagresywniejszych samców są spokojne i uległe wobec najsilniejszego balbina), ale balbiny są dziksze od hodowlanych i za nic nie dają się wgonić do kurnika. Same wchodzą do swojej zagrody w stodółce o właściwej porze, i tak już zostanie, aż do przyszłorocznej przeprowadzki do nowego budynku. Są dziksze, czyli trzymają się zawsze w dystansie, co dla mnie jest zaletą. Bo już jestem ścigana przez białego gąsiora, gdy stado pojawia się na podwórku przy wodopoju. I nieraz muszę ruszyć biegiem, aby mu umknąć spod dzioba.
Balbiny potrafią także wysoko fruwać, o czym przekonałam się wczoraj na własne oczy. Balbinka pogoniona przez nadgorliwą w zaganianiu zwierzyny Paszę uciekając wzbiła się w powietrze jak prawdziwa dzika gęś i przefrunęła na drogę przez płot wysoko nad nim. Wylądowała w sadzie bez uszczerbku. Po czym drąc dzioba na pół wioski przymaszerowała okrężną drogą, aby połączyć się ze stadkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz