26 lutego 2012

Pogranicze na rowerze

Dwa dni temu odbyłam rzadki z racji wioskowego życia i zimowania wieczorek kulturalny. W kinie GOK-owskim odbył się pokaz filmu "Tandemem przez Pogranicze". Zrobiła go ta sama ekipa, która nakręciła film o ginących rzemiosłach.
Akcja filmu jest prosta. Dwóch kolegów starodawnym tandemem jedzie wzdłuż granicy z wysokości mn.w. "Białostoka" w dół, ku Puszczy Białowieskiej. W pewnym momencie przekraczają formalną granicę państwową i zwiedzają stronę białoruską. Która prawie niczym nie różni się od tej polskiej.
Obejrzałam z zainteresowaniem, a nawet chwilami ze wzruszeniem. Choć do zamysłu filmowego można by się przyczepić, to jednak taką a nie inną zawartość wymusił jak się zdaje zebrany materiał dokumentalny, nic innego. Mianowicie polska strona Podlasia (gdzieś w okolicach Krynek, tam jeszcze nie byłam nigdy) wydaje się potraktowana po macoszemu. A podejrzliwość w oczach starszych mieszkańców, rozpytywanych o różne życiowe sprawy nie do opowiedzenia. Ich serdeczność nie została pokazana na filmie, choć - jak potem twórcy po pokazie stwierdzili - była podobna do tej, którą uwieczniono. Odniosłam wrażenie (może przez ten autorski wybór materiału), że "nasi" Podlasiacy jakby się bardziej zamknęli od czasów uaktywnienia się turystyki na tych terenach, ale może zawsze tam tak było (w wymienionym rejonie żyją ze sobą różne nacje i religie, które wiele złego zaznały i od władzy i od historii i od siebie nawzajem). Za to mieszkańcy Białorusi niewyjęci! Rozkoszny smutek patrzeć. I widzieć, jak ich świat się kończy i ustępuje nie wiadomo czemu. Na razie jedynie upływowi czasu, ale co potem tam powstanie, nikt nie wie. Może znowu puszcza porośnie, a może elektrownię atomową postawią...
Scena, gdy koledzy dwaj trafiają do pana, który ostrożniutko bada ich co do intencji i nie może przeskoczyć cywilizacyjnej uprzejmości wędrowców... tego, nie da się wyreżyserować. Samo życie.
- Może ja jajek choćby wam przyniosę - podrywa się siedzący grzecznie w pokoju gospodarz.
- Jutro na śniadanie - mówią goście - Dzisiaj naprawdę nie potrzeba.
- Ale ja przyniosę. Kury dzisiaj zniosły. Jutro będą nowe.
- Nie, dziękujemy, nie chcemy kłopotu robić.
- No, to może jabłek chociaż wam dam.
- O tak, chętnie spróbujemy.
I tu akcja przenosi się na dwór do ogródka, pod drzewo, gdzie chłopcy jabłka świeżo spadłe zajadają, a gospodarz opowiada o smakach różnych gatunków, które akurat ma dojrzałe. Potem zapada zmierzch i z ciemności spontanicznie wyłania się gromadka zaproszonych jednak przed ośmielonego gospodarza sąsiadów. Pan z harmoszką i kilka kobiet w wieku dojrzałym. I śpiew, i muzyka. I swojska wódeczka, i te sprawy...
I żeby tak u niego tylko...
Zawsze na początku badawcze i ciekawe spojrzenie mieszkańca przy płocie rzucane, zagajenie, przeważnie prośbą o kubek wody krynicznej ze studni, a potem już goście są na podwórku i gospodarz albo gospodyni do ogródka prowadzi. Jedna staruszka dała mi do myślenia.
- Wy tylko mówicie po polsku - rzekła, słuchając ich bardzo uważnie - ale wy Poliaki nie jesteście.
Zapamiętałam. Pani ma na imię Scholastyka, stare dobre katolickie imię, po wsiach polskich wcale nierzadko dawane (w moim rodzinnym Piotrkowskim znałam dwie Scholastyki i dwie Olimpie na przykład).
Pani Scholastyka zapędziła gości do obierania ziemniaków i nasmażyła kopiec blinów, aby ich nakarmić. Popitka też się pojawiła.
Wizyta u starego Litwina, osiadłego w polskiej wiosce na Białorusi od 20 lat, wzruszająca. Człowiek ten bowiem okazał się mistykiem. Zaprosił gości na swojski napój i zagryszkę, a gdy sobie z wieczora wszyscy podpili i oswoili ze sobą niezawodnym ruskim sposobem, zaczął po litewsku ich błogosławić. I przetłumaczył na rosyjski: "Usiądźcie, popatrzcie, nie trzeba nic więcej, kakaja krasata, żyjcie, nic więcej!"
Zresztą większość tamtejszych goszczących przybyszy ludzi żegnała się z nimi błogosławieństwem. "Oby Bóg dał wam wrócić szczęśliwie, chłopcy!" "Za wstreczu", "Z Bogiem"...
Spróbujcie tak po wsiach polskich się przejechać na zachód od Wisły.
W niektórych pewnie trafiłyby się zachowane skarby takich zachowań, ale z pewnością już ich bardzo niewiele będzie.

A poza tym siedzim w domu i kleim płytki. Łazienka prawie obrobiona, teraz leci kącik kuchenny na poddaszu. Na zewnątrz zaś odwilż i wiatr z południowego-zachodu. Las wyłonił się już całkowicie spod okrywy śniegu, trochę białego pozostaje na polach, no i dopadało nieco białego zgranulowanego deszczu nad ranem. Kury zaczynają żerować i można je spotkać w sadzie albo w lesie za domem.

3 komentarze:

  1. Prawoslawni zawsze zegnaja sie "szczasliwyj" czy czyms podobnym...az sie cieplo na duszy sdielalo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie trzeba nic więcej, żyjcie! nic więcej! - trochę musiałam pożyć, aby dorosnąć do tego, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam do obejrzenia obrazków stworzonych na potrzeby filmu. Pozdrawiam sredecznie. PT

    OdpowiedzUsuń