30 grudnia 2010

Nadejście Królowej


Powrót Zimy, a raczej Królowej Śniegu. Sypie od wczorajszej nocy bez przerwy. I zawiewa.
Nie ma już wcale podjazdu do garażu. Trzeba go będzie odkopywać na nowo.
Rankiem z szuflą w ręku utorowałam sobie przejście do ubikacji, w śniegu po kolana. I oczyściłam drzwi wychodka, aby móc je otworzyć. A potem szczelnie zamknąć.
Przy takim opadzie starczy na godzinę.
Trzeba się jeszcze przedrzeć w ten sam sposób do obory, kurnika i śpichrza. Gdzie parę ładnych kawałów słoniny zamelinowałam. Uszczknąć z nich trochę i ptakom zawiesić świeże jedzenie na tarasie, bo biedne są w taki czas.
Koty zdruzgotane i przerażone koniecznością brnięcia po czubek ogona w świeżym zimnym puchu spędzają cały czas w domu. Ubikację sobie zrobiły pod starymi oknami opartymi o budynek, pod którymi mogą bezpiecznie kucnąć na gołej ziemi. Wpadają po tym do mieszkania z wielkim miaukiem: Juuuż! Hurra!
Jedna Kola uwielbia wypadać na dwór i z miejsca napełnia świat wielkim szczekaniem. Szczeka na śnieg, zawsze, ten padający z nieba. I ten odrzucany szuflą. Na ten drugi w dodatku groźnie warczy i gryzie go!


Śnieg zsuwa się na bieżąco wielkimi płatami z dachu i tworzy pod oknami zwały już tak wysokie, że prawie okien sięgają. W zeszłym roku Gusia się na takie wdrapywała i pukała nam w okno dziobem, zaglądając przez szybę ciekawie. Teraz na razie nie wychyla się z koziarni, jak i kury, które w śniegu głupieją ze strachu i bezradności.
Kozy siedzą w zacisznej obórce i przeżuwają w śniegowej ciszy.
- Kiedy panie mają zamiar się powielić? - zapytuję codziennie. A one milczą tajemniczo.
Ech, marzy się konik i sanie, albo chociaż nowe buty do starych biegówek, których nie mogę używać z ich braku.
Dobrze, że są książki. Święty Mikołaj przyniósł mi moją ukochaną "Popol Vuh. Księgę narodu Quiche" i na dokładkę "Kapłani, czarownicy, wiedźmy..." Szymona Chodaka. Mam w co zaglądać, zważywszy, że pilnie studiuję także biblioteczną "Niesamowitą Słowiańszczyznę" Marii Janion. Trwając u źródeł.

2 komentarze: