Dieta dietę dietą pogania. Taki mam wniosek po spędzeniu wielu godzin na poszukiwaniu miarodajnych informacji o wymienionej tematyce. Dietetyk dietetykowi wrogiem. Nauka (a raczej naukowcy) służy koncernom żywieniowym do naganiania sobie klientów, skutecznie otumanionych propagandą internetową i nie tylko. Każda sroczka swój ogonek chwali.
Lekarze recytują jedno. Dietetycy co innego. A dietetyczne sekty jeszcze co innego. Każdy za dowód mając doświadczenia na szczurach i myszach robione. I ponoć na ludziach też, tylko w żadnym artykule propagandowym nie znajdzie się informacji jakim kryteriom poddawane były owe doświadczalne króliki. Jeśli smalec wg wielu powoduje sklerozę, to czy badano to na ludziach, którzy tylko tłuszcze i białko jedli, unikając węglowodanów, czy może wpierdzielali i tłuste i słodko-mączyste (co na logikę biorąc, tak własnie miało miejsce). I z tego klątwa padła na tłuszcz, a nie na słodkie. A poza tym ile czasu poświęcono na taki eksperyment.
Albo, czy badani pod kątem szkodliwości mleka spożywali mleko od krów pasionych na łące, czy z ferm zamkniętych i ras modyfikowanych, pasteryzowane czy niepasteryzowane, albo czy sprawdzano skutki picia mleka krowiego tak samo jak koziego, owczego czy bawolego chociażby? I czy byli to ludzie wychowani na mlecznej diecie z tradycyjnej wioski, cz\y może mieszkańcy Nowego Jorku, którzy krowy często na oczy nie widzieli.
Jakakolwiek próba rzeczowej rozmowy z ludźmi np. na fejsie od razu burzy krew. Każdy ma swoją dietę za jedyną cudowną i najwłaściwszą. Weganie są zdrowi, nie chorują na raka, szczęśliwi, łagodni i dobrzy. Wszystko ponoć, albo do czasu. Wszelkie zaprzeczające informacje ostro cenzurują i bombardują krzykiem zbiorowego oburzenia wobec każdego, kto publicznie przyzna, że mu ta dieta w dłuższym okresie czasu zaszkodziła, i to poważnie. A może zaszkodzić. Nie tylko powodując to, co każdy widzi. Weganina poznasz po beztłuszczowym chudym ciałku, pałających dziwnym blaskiem oczach i ziemistej cerze, skórze podatnej na alergiczne wypryski, oraz wątpliwym pięknie resztek mięśni w skórzanym woreczku obkurczonym na szkielecie jak na wieszaku. Jedzenie nisko tłuszczowe grozi także zmianami w mózgu, przyspieszeniem czy ujawnieniem się takich schorzeń jak stwardnienie rozsiane chociażby. Ale tu już głos oponentów się podnosi, którzy uważają, że paliwem dla mózgu jest glukoza (a zatem cukier i węglowodany), a nie tłuszcz.
Z kolei zwolennicy diety ketogenicznej są podjarani, mocno wysportowani, często umięśnieni i gadają jak najęci. Miast alkoholu podkręcają się kawą kuloodporną, czyli z dodatkiem masła i oleju kokosowego. Przynajmniej na filmikach propagujących tę dietę tak się prezentują, bo w życiu żadnego ketomaniaka nie spotkałam. Z trudem przebija się informacja, że to dieta lecznicza dla osób mających padaczkę i podobne problemy neuronalne. Czyli jednak tłuszcze poprawiają pracę mózgu, a nie osłabiają.
Chorym na Haschimoto i problemy tarczycowe zaleca się dietę niskotłuszczową i najlepiej wegańską, lub zbliżoną. Z podkreśleniem produktów nieprzetworzonych i ekologicznie wyrosłych.
Ja sama eksperymentuję z dietami od kilku lat. I nieco się miotam w odkrywaniu tego, co mi szkodzi, a co sprzyja. Nie dowierzam żadnym twierdzeniom, o ile nie odczuję poprawy. Fakt jest taki, że gdy człowiek przekracza pięćdziesiątkę winien zmienić sposób odżywiania się dość radykalnie. Wtedy wegetarianizm czy nawet weganizm powinien wesprzeć siły żywotne i zdjąć z organizmu ciężar przetwarzania substancji potrzebnych już w o wiele mniejszych ilościach. A takimi najczęściej są dania mączne i słodkie. Tworzące zbędny balast kilogramów i blokujące system krwionośny, a zatem powodujące zatory, zawały i miażdżycę. Przy okazji rezygnacji z ciast, makaronów, pierogów, pączków, kremów, chleba i bułeczek u kobiet zaczyna lepiej pracować tarczyca, a to bardzo ważne w okresie przejściowym. Diametralna zmiana diety (na jakąkolwiek inną!) powoduje zbawienny szok dla organizmu, który przechodzi na inny tryb pracy i często usuwa przy okazji wieloletnie przyczyny różnych chronicznych przypadłości.
Właśnie, co do owej tarczycy, odkryłam wreszcie wszystko, co powodowało moje dolegliwości, także brzuszne. Bo mało kto wie, że niepokoje hormonów tarczycowych prowadzą do silnych zaburzeń trawiennych. I dlatego też odpowiednią dietą można je uspokoić.
Metodą eliminacji produktów, niczym innym, doszłam do tego sama.
Szkodliwy okazał się nie tylko gluten. Po jego całkowitej eliminacji okazało się, że reaguję źle także na produkty zawierające syrop glukozowo-fruktozowy, wytwór technologii żywieniowej, całkowicie nienaturalny. Po rezygnacji także z lodów, keczupów i sklepowych napojów, gdzie jest ów syrop radośnie dodawany poczułam się o wiele lepiej. Wtedy jednak okazało się, że dolegliwości powracają co jakiś czas i musi być jeszcze jakiś powód. W tym roku wreszcie odkryłam, że szkodzą mi również strączkowe. Precz poszedł więc zielony groszek, groch i fasola.
Zafundowałam sobie dwa tygodnie beztłuszczowej wegańskiej diety, z jednym posiłkiem dziennie, zakończonej czyszczeniem wątroby metodą Moritza. Przy której odkryłam, że moja wątroba już wcześniej rozpoczęła usuwanie kamieni żółciowych, a to dzięki piciu codziennie soku jabłkowego, od jesieni. I co jakiś czas to robi, nawet bez zażywania soli gorzkiej, przez co pod tym kątem czuję się znacznie lepiej.
Poszukiwania w internecie odkryły mi także informację, że przy zaburzeniach typu Haschimoto szkodzi własnie gluten, strączkowe i olej rzepakowy! A tu cię mam zatem, ostatnia moja zmoro!
Na czym więc stanęłam? Przesłuchując różnych dieto-guru natknęłam się na wypowiedzi dra Kwaśniewskiego. Który swoich zaleceń wcale z sufitu nie wyciągnął, lecz oparł był na badaniach radzieckich lekarzy z czasów wojenno-powojennych. I tu mi się lampka zapaliła. Lekarze owi bowiem mieli dostęp do ludzi, którzy przeżyli długotrwały głód, czy to podczas oblężenia Leningradu, czy wyzwolonych z obozów koncentracyjnych, czy - choć tego oficjalnie nie przyznawano, bo po cóż - więzionych w gułagach. Nie robili zatem wątpliwych eksperymentów na szczurach i myszkach laboratoryjnych, jak współcześni lekarze, lecz obserwowali różne i konkretne skutki działania pokarmów na ludziach stojących praktycznie na krawędzi śmierci. Obserwacje na dużej ilości ofiar, którym podawano różnego rodzaju pokarm, przy wychodzeniu z wygłodzenia, zgromadzono i z pewnością dokładnie przeanalizowano. Cała współczesna reszta, dostępna w sieci, głosząca to i tamto wydaje się przy tej wiedzy twórczością fantastyczno-naukową. Niestety.
Po dwóch tygodniach żałowania sobie tłuszczu i białka oraz akcji oczyszczającej, zastosowałam radę rosyjskiego uzdrawiacza, osiadłego w Polsce, pana Haretskiego, który uważa, że po takim oczyszczeniu zjeść należy tłusty bulion na nóżkach wieprzowych. Zaaplikowałam sobie zatem rosół z domowego indyka, w wolnowarze wiele godzin warzony, z którego wypłynęła prawie centymetrowa warstwa tłuszczu. I dopiero poczułam ulgę. Żadnych rewelacji ani buntów ze strony pęcherzyka żółciowego naprawdę nie było!
A co mówią lekarze? Cytuję:
Z diety należy całkowicie wyeliminować: smalec, słoninę, boczek. Wyklucza się także żółtko jaj, które może powodować silne skurcze pęcherzyka żółciowego.
Boczek pieczony był następnym moim wymarzonym daniem, którego sobie nie poskąpiłam. Co do żółtka, to uwielbiam, na śniadanie albo na obiad jajko sadzone (na słonince) albo jajko gotowane w koszulce. Żadnych sensacji nie ma.
Być może jeszcze się przejadę, i rację będą mieli wrogowie diety optymalnej. Trudno, odszczekam. Na razie jednak czuję się lepiej, niż wcześniej. Co prawda do końca ona optymalna nie jest, bo jej twórca obrzydzeniem pała do jabłek i soków owocowych, jak również do miodu. Otóż od czasu do czasu, tak raz na miesiąc zjadam łyżeczkę miodu. A z dobroczynnych właściwości jabłek w każdej postaci skwapliwie korzystam. Niemniej większość zaleceń całkiem bezwiednie stosuję. Po prostu kierując się instynktem (apetytem) i tym, co mi nie szkodzi.
Choć wiem także, że to nie koniec dążenia do zachowania zdrowia. Czas na leczniczą gimnastykę i ruch na świeżym powietrzu!
Dziękuję za ten wpis.Czytałam powoli,żeby mi nic nie umknęło bo jakby to było trochę o mnie.Też przewaliłam internet by znaleźć jakieś mądre rady ,podpowiedzi i naczytałam się wielu sprzecznych mądrości.Tarczycę już mi lekarz na pierwszej wizycie po wynikach już chciał kierować na wycinanie ,ale nie jestem chętna .Haschimoto mam i wiele problemów.Co zrobilam eksperymentalnie na sobie to też odstawiłam gluten ,całkowicie ,żadnego ciasteczka czy chleba.Po miesiącu zeszla opuchlizna ,nie jestem śpiąca ,czuję się dużo lżej.Dziś kupiłam chleb żytni i zjadlam trochę ale nic się nie dzieje na razie .Ma pani rację ,że na swoim ciele ,takie próby żywieniowe pokażą nam więcej niż czasem porady takie bez sensu.Czyli już wiem na pewno ,że gluten robi jakieś stany zapalne u mnie i pędzi mnie 10 razy dziennie do WC.Pozdrawiam i zdrowia życzę .
OdpowiedzUsuńJa bym jednak nie próbowała wracać do starych przyzwyczajeń. Rezygnacja z glutenu wcale nie jest taka ciężka, można stosować maki bezglutenowe, jeśli już bardzo się zapragnie jakiegoś chlebka, ciasta czy naleśnika. Przy Haschimoto pomaga jeszcze coś, czego od lekarza raczej nie usłyszysz. Chyba, że od takiego na emeryturze. Jak dr Czerniak choćby. Znasz to? - https://www.youtube.com/watch?v=oCVTxq-vvLo
UsuńJa się jodem (płyn Lugola, lub zwykła jodyna w odpowiednich dawkach) uratowałam przed opuchlizną migdałków i okolic tarczycy już 2 razy w ciągu kilku lat. Od długiego czasu nie wraca.
Ciekawie mówi również dr Ewa Bednarczyk-Witoszek. Łatwo znaleźć na YT.
UsuńJak zaczęłam czytać ten wpis, to od razu sobie pomyślałam o diecie dr Kwaśniewskiego. Miałam taki epizod w życiu z dietami, zastosowałam właśnie tę optymalną, a czytając jego książkę, doszłam do wniosku: to wszystko trzyma się kupy:-)
OdpowiedzUsuńZeszczupleliśmy z mężem mocno, ale i sił nam przybyło, żadnych problemów trawiennych, zdrowotnych, posiłki 2 dziennie i wystarczało, ale cóż, człowiek tęskni za słodyczami:-) jeszcze dodam, że wcale nie byliśmy głodni, bo przy dzisiejszych dietach to nie do pomyślenia; pamiętam jeszcze, jak przyszedł do nas człowiek ze wsi, tak sobie rozmawialiśmy i zeszło na zdrowie, opowiadał, że jego ojca wyleczył z wrzodów żołądka stary "dochtór", słodką tłustą śmietanką, tłustym rosołem i masłem, czyli coś w tym jest;
i jeszcze jedno, katują nas tymi kolagenami w kremach, maseczkach, tabletkach, a wystarczy ugotować solidną galaretę z nóżek wieprzowych, sama dobroć; pozdrawiam serdecznie.
Tak, dobry rosół kolagenowy nie jest zły. Oczywiście z mięsa domowego chowu. My w ogóle nie stosujemy kremów, jeśli już to wynalazki ziołowe własnej roboty, na maśle shea i olejach. Na cerę też świetnie wpływa mycie zimną wodą.
UsuńPrzy tej samej chorobie szkodzi mi gluten, mleko krowie (i to pasione na łące) i sery wszelakie (dobrze czuję się po serze kozim), cukier. Strączkowe (bez soi) są ok. Do rzepakowego mam wstręt od dzieciństwa i nie używam go. Po wszelakich używkach alkoholowych w tym wino (własnej roboty) i kawa puchnę. Ciągle jeszcze testuję siebie i swoje nawyki żywieniowe. W sumie to wiem, że niewiele wiem:)
OdpowiedzUsuńTak, każdy z nas ma inny organizm i musi go dobrze wyczuć, żeby sobie pomóc. Z tym mlekiem i serami wychodzi, że szkodzi ci konkretnie krowie mleko.
UsuńTak wygląda.
UsuńNajgorsze jest zimno, ciągłe zimno. Temperatura ciała w okolicy 35 i puls w okolicy 50 dołują mnie niezmiernie. Masz na to sposób.
Nie mam patentu. Najważniejsza jest diagnoza i wiedza, na czym się stoi. Badania, podpytać lekarzy, ale myśleć też samodzielnie. Co do żywienia to masz niedobór ognia w organizmie. To wszystko, co czerwone i ostre. Kwas z buraków, buraczki kwaszone i pod każdą postacią. Czerwone mięso. Marchew. Pomidory, papryka, ostre przyprawy. I naparay z rozgrzewających ziół. Teraz idzie wiosna, brzoza puści zaraz liście, nazbierać. te najświeższe mają najwięcej właściwości rozgrzewających. Do tego sauna na pewno też by się przydała, dobrze się rozgrzać. Albo chociaż elektryczny koc sobie kupić. Tak kombinuję na zdrowy rozsądek.
UsuńCo do kawy, to jeśli pijesz kawę mieloną ze sklepu to masz prawo chorować po niej. Moim zdaniem wszystkie, albo większość jest fałszowana kawą zbożową. Z tego powodu na początku także zrezygnowałam z kawy, bo mi szkodziła. Ale sprawiłam sobie młynek, kupuję w ziarnach i piję codziennie kubek. Żadnych sensacji już nie ma.
UsuńZdiagnozowane i poparte wynikami mam hashimoto + niedoczynność. Na razie tabletki leżą w szufladzie, ale już dojrzałam do podjęcia decyzji.
UsuńKawę testowałam mieloną i niemieloną i obie toleruję kiepsko. Synowa pracująca w branży spożywczej mówi, że przyczyną mogą być preparaty antygrzybiczne, którymi traktowana jest kawa. Mielona bardziej, a nie mielona mniej.
Dziękuję za wszelakie rady i sugestie:)
Zdrowia życzę! :)
UsuńDzięki :)
UsuńBardzo ciekawy post. Tych diet wszelakich jest tyle, tak sobie na wzajem przeczą, że to można naprawdę dostać szału i kompletnego zaćmienia. A to mięso najważniejsze, a to najgorsze, a to jeść same warzywa, a to nabiał leczy, a to zabija, a to olej, a to smalec... szok. Najlepiej tak jak napisałaś, słuchać własnego organizmu. Mnie styl życia dr Ewy Bednarczyk- Witoszek bardzo odpowiada i staram się go stosować w miarę możliwości, jednak nierestrykcyjnie, ale wiele podpowiedzi z niego zaczerpnęłam. Czyszczenie wątroby metodą Moritza właśnie przede mną, planuję już od jakiegoś czasu, jednak strach mnie na razie hamuje. Na razie zacznę oczyszczanie nerek ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Zgadzam się. Ja zaczerpnęłam sposób jedzenie jednego rodzaju białka na dobę. Zauważyłam, że każdy lekarz czy autor cudownej diety leczy tym, co jemu najbardziej smakuje. Dlatego dr Ewa pewnie woli ryby od jajek czy serów, a dr Kwaśniewski na odwrót. Mnie jaja i sery smakują, nie szkodzą, mam dostęp do najlepszej jakości pożywienia tego rodzaju, więc raczej sobie od ust nie odejmę. Z kolei diety wegetariańskie, byłyby dla mnie zbyt ubogie w białko, po odjęciu mąk wszelkich (bardzo rzadko jem nawet te bezglutenowe, nie ciągnie mnie wcale) i strączkowych. Więc trzymam się organizmu, możliwości i swojego smaku. Swoją drogą kawa kuloodporna bardzo mi zasmakowała i pijam. Także twaróg z olejem lnianym, sławne lekarstwo na raka amerykańskiej lekarki, to zwykłe jedzenie, przysmak. Z różnych diet i kuchni można zaczerpnąć pomysły i wiedzę, odpowiednio ją stosując. ES
UsuńChyba chodzi Ci o dr.Budwig (Niemka).
UsuńMasz rację! Tak to jest pisać coś z pamięci. :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJa lubiędietę wegetariańską, anie lubę ograniczeń węglowodanów głownie ziemniaków
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń