Sianokosów tura druga, kiedy to piszę, trwa jeszcze w sprzyjającym upale. Nieco okulawiona, niczym słynny prezes, odpoczywam właśnie swoje kolanko przy komputerze. Anna walczy znowu sama na łące. Siano zjeżdża powoli z łąki, każdy transport naszym starym sianowozem, czyli Santa Clausem, trzeba gdzieś upakować, a miejsce już się kończy. Trzeba układać ściśle, z głową, upychając rękami i nogami. Skóra pokłuta ostrymi suchymi trawami, nos pełen pyłku, ciało lepi się od potu już z samego rana, Jednocześnie trzeba pamiętać o karmieniu drobiu, kurcząt i piskląt, nakarmieniu kotów i psów, wydojeniu kóz, przetworzeniu mleka, nakarmieniu pomocnika, przyniesieniu drewna, rozpaleniu ognia pod kuchnią, by zagrzać wodę na mycie itp.
Taki czas. Zaczyna się dla mnie o 6 rano (Anna wstaje godzinę wcześniej), kończy - jak wczoraj o 21. Ledwie jest czas przysiąść na chwilę, wypić herbatę, zaglądając do internetu, aby zregenerować siły do kolejnej batalii. W necie zaś wszyscy - jak się zdaje - na luzie. Przejmują się jakimiś głupotami, meczami (coś takiego ponoć było, jak donoszą znajomi z fejsa), polityką zagraniczną, suszą pustoszącą zbiory w kraju (oj, idzie pewnikiem podwyżka)... można się oderwać od przyziemnych fizyczności, roześmiać się nawet. Wieczorem ma być ponoć burza. Kolejna zabawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz