14 września 2014

Niedziela na wsi

Co się robi w niedzielę na wsi?
Ano najpierw obrządek i karmienie wszelkiej zwierzyny, od kotów , psów poczynając, na sobie kończąc. Potem chwila na internet, dosłownie półgodzinne zerknięcie. Ale bywa i tak, jak dzisiaj, że łącze pada i nie ma co zaglądać. Chyba, że pisze się własną książkę i łącze niepotrzebne. Po tej chwili (przy okazji jakaś kawa, czy ziółka zostają wypite) trzeba ruszyć do koniecznej pracy. Wyzbierać świeżo spadłe w sadzie jabłka i obrać je do sokownika, na dżem, na ocet lub na susz. Przejść się do lasu po chrust do kuchni. Przygotować obiad, nastawić ser na twaróg na płycie. I podpalić pod nią ogień. Po czym cierpliwie dokładać. Przejść się do ziemianki, zanieść tam zrobione wczoraj przetwory i przynieść naczynia na kolejne. Wymyć je i wyparzyć odpowiednio. Ugotować obiad, zjeść go. Obrać przyniesione z lasu grzyby, napalić pod drugą płytą kuchenną w chatce dziadka i przygotować rozpałkę w chlebówce. Zaczynić ciasto na chleb, na pizzę i utrzeć ziemniaki na babkę ziemniaczaną. Napalić w chlebowym, potem z niego wygarnąć. Wsadzić chleb, pizzę i babkę, upiec je, a potem wsunąć do pieca brytfanki z pokrojonymi jabłkami na susz oraz siatkę z grzybami do suszenia.
Przyjąć niezapowiedzianą wizytę jakiegoś starszego człowieka, któremu zachciało się pogadać.
Zlać sok z sokownika, zebrać twaróg do rożka i zawiesić do odcieknięcia, utłuc ugotowane obierki kartoflane dla drobiu. Wyjąć chleb i pizzę z pieca. Także babkę. Zjeść, popić.
Na przykład siedząc na dworze pod chatką w towarzystwie stada białych gęsi, zajadle syczących na psy, które się ich boją jak zarazy. Czyli jeszcze jedząc chronić psy przed atakiem dziobatych. I oganiać się od ostatnich much, a czasem skuszonych zapachem pigwówki pszczółek.
- To nasze? - pytam.
- Tak jakby...
Po chwilce wypoczynku i pogwarek z gęsiami oraz wypiciu pewnej dawki rozluźniającej nalewki trzeba wracać do pracy. Słońce się chyli. Gęsi przebierają nogami, kozy ryczą na pastwisku.
Szykuję kolejny obrządek. Zaczynając od gęsi, balbinek, potem kur, indyków i perliczek, następnie kozy, aż do psów i kotów. Zlewam mleko, zmywam naczynia.
Na kolację rzadko mam ochotę. Jeśli już, to sięgam po jakąś sałatkę pomidorowo-czosnkową. Wolę szklaneczkę domowego winka, np. z dzikiego bzu.
I klap! u komputera. Mejle, FB, jakiś film z jutuba albo online. Umyć się i spać.
Jutro będzie to samo, a nawet więcej!

9 komentarzy:

  1. Misterium życia....pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ... i proza życia. Cóż, sacrum i profanum

    OdpowiedzUsuń
  3. Widać, że robisz to co kochasz. Wspaniale jest obserwować ludzi którzy wiedzą czego chcą i potrafią to wcielić w życie. Ja na wsi jestem tylko jedną nogą a drugą w mieście. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiejskie życie ot co:) :) Masz sprawdzony przepis na wino z czarnego bzu? wrzucisz przepis?byłabym wdzięczna :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie robię wina z czarnego bzu w 100 procentach, jak dla mnie jest zbyt aromatyczne. Robię jabłkowe z dodatkiem czarnego bzu, a to różnica. Po prostu dorzucam do moszczu jabłkowego pewna ilość owoców, w całości i czekam, aż sprawa sama dojrzeje. Dają ładny kolor i zmieniają smak na lepszy.
    Zamiast bzu, lub obok bzu może być dzika róża, jarzębina, czeremcha, aronia, poszczególnie lub razem. To takie jesienne smaki, dla mnie ciekawe.
    Pozdrawiam, ES

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, dopiero później wpadło mi do głowy, że pytasz nie o owoce czarnego bzu, na które jest teraz sezon, a o kwiaty. Takie robimy na wiosnę i teraz właśnie jest jego pora spijania. Nic prostszego takie wino, przepisy są w internecie. Co do mnie tyle dodam po dwuletnich doświadczeniach z tym smakiem. Zdecydowanie wolę czyste wino z samego kwiatu, wody, cukru i drożdży winnych, a nie dosmaczane dziwacznym wynalazkiem, dodatkiem soku z cytryn. Z cytryną wychodzi kwaśne i aromat kwiatowy jest nim zagłuszony, a tak naprawdę w mocno już dojrzałym winie on jest całym jego zarąbistym bogactwem! W tym roku jednak mamy cytrynowo-bzowe wino i muszę się z tym pogodzić... Już nigdy więcej takiej wpadki nie zrobię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Taaaak, dla mnie niedziela to jedyny dzień na: trzepanie, koszenie, gotowanie, ludzi przyjmowanie, brudasów kąpanie..... chyba nie lubię niedzieli..

    OdpowiedzUsuń