Zaniemogłam z pisaniem na blogu, a bo i w życiu trochę mnie przycisnęły niespodziewane dolegliwości. To znaczy bywały wcześniej, ale nie w takim natężeniu i szybko o nich zapominałam, odkładając jakieś zdecydowane kroki na wieczne nigdy. Dalej się jednak nie dało tego ciągnąć.
Kilka dni trwało ustalanie tego, co mi jest. Drogą eliminacji pokarmów doszłam, co mi szkodzi. Okazuje się, że zaczęłam mieć objawy celiakii. Podobno kobietom w moim wieku to się nagle zdarza. Słowem zmuszona zostałam przez los do uściślenia diety, bo nie chcę tego nazywać zmianą, jeśli jem to co zawsze, tylko bez pewnych pokarmów co zawsze. Te moje najulubieńsze pozostawiłam bez zmian, więc nie jest to okupione jakimś strasznym wyrzeczeniem.
Jednym słowem z dnia na dzień zarzuciłam jedzenie chleba oraz potraw z mąki pszennej, żytniej i większości kasz. Najbardziej mi żal spośród nich chleba z pieca ze swojskim smalcem, masłem albo konfiturą własnej roboty. Ale trudno, raz się żyje, i lepiej zadbać o jakość tego życia, co pozostaje przede mną, zawczasu, niż kwękać i zapadać na zdrowiu coraz szybciej.
Porozmawiałam z zielarką utygan, która objaśniła mi dokładnie na czym polega to zaburzenie, a potem jeszcze z koleżanką od reiki z Krakowa, która prześwietliła mnie mentalnie trzecim okiem na odległość i zdiagnozowała stan moich narządów bardzo prawidłowo. Ona właśnie w ogóle natchnęła mnie do pomyślenia o diecie bezglutenowej już kilka lat temu, gdy sama dostała alergii na gluten w podobnym do mojego wieku i zdecydowanie pozbyła się tego zaburzenia, eliminując ze swojego jedzenia mąkę, cukier i mleko. Czuje się teraz świetnie, schudła i zniknęły depresje, które ją gnębiły długi czas.
Co do cukru, to nie mam problemów cukrzyco-podobnych, nikt w mojej rodzinie na to nie chorował, a poza tym od dziecka nie przepadam za słodyczami. Mogę ich w ogóle nie jeść, jak i nie słodzę herbaty czy kawy na przykład. Zatem ta czasem odrobina, jaką zjem w postaci loda na patyku, kiślu czy galaretki z bitą śmietaną wcale się nie liczy.
Także mleko mi nie szkodzi, choć od kilku lat piję jedynie kwaśne, jogurty, oraz jem w postaci masła i serów różnego rodzaju, czyli naturalnie przetworzone. Uważam, że - jeśli tylko nie ma się na nie alergii i ma dojście do niepasteryzowanego świeżego mleka - powinno się je spożywać w tych postaciach, dla dobra flory bakteryjnej w jelitach i żołądku.
Nie mam od tego zaflegmienia oskrzeli, na co narzekają niektórzy ortodoksi dietetyczni, twierdząc, że mleko powoduje zapadanie na choroby dróg oddechowych u dorosłych, którzy mleka nie potrzebują tak, jak dzieci. Nawet się nie przeziębiam od czasu wyprowadzki na Podlasie, czyli już 8 rok, w ogóle!
Tu nawiasem dodam coś na temat innego poglądu o mleku, że powoduje ono osteoporozę u starszych kobiet, otóż moje spostrzeżenia z życia wiejskiego temu przeczą. Znam wiele starych kobiet wiejskich, które są przyzwyczajone spożywać dużo mleka w rozmaitej postaci, i codziennie to robią od dziecka, a osteoporozy u nich ni śladu! Co rusz jednak już jakaś znajoma wiekowa pani, albo znajoma znajomej mieszkająca w miasteczku narzeka na odwapnienie kości. W czym rzecz? Odpowiedź jest chyba prosta i łatwa. Choroba pochodzi od mleka z chorych na odwapnienie krów hodowlanych! i mleka przetworzonego, kupowanego w sklepie. I nie jest temu winne mleko samo w sobie (dowodem starsze pokolenie i ich przodkowie, żyjący na mleku krowim od zawsze, spożywanym w dużych ilościach, byle ono było prosto od krowy, takiej zwykłej mućki pasącej się na łące cały sezon). Ale winien jest sposób produkcji, zaburzenie homeostazy zwierząt, ingerencja przemysłowa w ich naturalne potrzeby, a potem technologia przetwarzania.
Wniosek: jeśli człowiek niszczy naturalny porządek i wprowadza innowacje kosztem przyrody i zwierząt, zawsze zemści się to na człowieku, jako szczytowym szczeblu drabiny pokarmowej.
Poza tym sypie znowu, nocami mróz spada do kilku stopni poniżej zera, czasem więcej, czasem mniej. Zima udaje, że nie ma zamiaru odejść, trudno. Zapasów drewna wystarczy na pewno, zatem nie ma stresu. Takoż w piwnicy jeszcze pozostaje worek kartofli, ćwierć beczki kiszonej kapusty, mnóstwo soków, dżemów, kilka żółtych serów, kilka słoików przetopionego niedawno smalcu, kosz cebuli, w kredensie mnóstwo mąki na chleb i placki (nie dla mnie, ale co tam, jest), kilka butelek swojskiego wina, herbata i kawa w zapasie także są. Mięsa pełna zamrażarka, a kury znoszą już jaja. Można naprawdę dać się zasypać nawet na wiele dni.
Anna przykręciła wreszcie brakujące uchwyty do szafek kuchennych, w cieplejszy czas polakierowała podłogę w kąciku kuchennym na górze, no, i po raz trzeci od jakiegoś czasu odetkała zlew. Z tym zlewem miałam podejrzenie, że coś z nim nie tak, bo co rusz się zatykał, choć uważałam, aby nic grubszego z niego nie leciało. I moja racja! Składając syfon do kupy Anna odkryła, że zostało jej w ręku jedno kolanko, do tej pory używane. Panowie majstrowie zamontowali, z iście podlechicką wynalazczością, dodatkowe kolanko do odpływu i to była przyczyna, jak się okazało, cieknięcia i zatykania się rur. Jednak czasem dobrze być blondynką i iść po prostej, bez krzywizn!
Poza takimi drobnymi pracami zabawiamy się wieczorami oglądaniem filmów, seriali (nieśmiertelnej "Alaski" już czwarty sezon leci) i programów dostępnych w internecie, i już nawet planować nam się nie chce. Będzie co ma być. Tak mówi doświadczenie przodków.
U mnie też zima na całego sypie i sypie coś takiego drobniutkiego i już sporo nasypało.Powrotu do zdrowia życzę...
OdpowiedzUsuńPsiapsióła moja swojemu mężowi piecze chlebki bezglutenowe w domu. Też pachną całkiem ładnie...
OdpowiedzUsuńŻyczę zdrowia!
Tez mam uczulenie na gluten. Nabylam gdy jeszcze mieszkalam w Kalifornii.
OdpowiedzUsuńJedzenie przemyslowe niestety na ludzi ma ogromny wplyw. Od roku nie jem nic z glutenem i prawie nic z cukrem i tez schudlam i czuje sie znaaaaacznie lepiej :)
Cukier i mleko nie zawierają glutenu w ogóle. To, co piszesz, to bardziej zbliża się do diety paleo albo niskowęglowodanowej i oczywiście jest zbawienne dla zdrowia cżłowieka.
OdpowiedzUsuń