5 września 2011

Syndrom mieszczucha na wsi

Dawniej żyłam i myślałam jak ludzie z tamtej strony. I nie zdawałam sobie sprawy, tak jak oni sobie nadal nie zdają. Z tego, jak bardzo odstają od życia i rzeczywistości naszej planety, jak dalece są jej obcy.
Źle, wróć. Podejrzewałam coś, i to podejrzenie sprawiało, że nie znalazłam szczęścia ani w miasteczku ani w mieście, nawet stołecznym. Zgnębione poszukiwania przyczyn dyskomfortu sprowadziły mnie tu gdzie jestem. I dyskomfort wziął i zniknął. Jak ręką odjął!

Z dawien dawna istniejący podział na ludzi z miasta i ludzi wsi oparty był na ich roli społecznej, zawodowej i majątkowej. Pochodzenie ze wsi mieli na ogół chłopi, nieco wykształconych z ich klasy inteligentów i rzemieślników, no, i nierzadko ziemianie wraz ze swymi zarządcami. Z miasta byli mieszczanie, kupcy, rzemieślnicy, inteligenci i urzędnicy oraz robotnicy. Lepiej było być z miasta, niż ze wsi. To przekonanie mocno się przez wieki utrwaliło. Pewnie dlatego, że zostało zasadzone na próżności i głaszcze ją do tej pory. I status wyższy, i "chamstwo" mniejsze od razu, i wiedza o świecie szersza.
Ten podział już się przeżył, ale jakże niewielu sobie z tego zdaje sprawę...
Ludzie ze wsi stają wobec oczywistych konkluzji ze swoim wpojonym przez przodków kompleksem niższości wobec mieszczuchów i nie mają odwagi wyciągnąć ostatecznych wniosków, rzucających się im jednak mocno w oczy. Może nawet boją się o tym pomyśleć śmielej. Tylko po staremu kpią z przyjezdnych za ich oczami i doją z pieniędzy ile mogą.
Ludzie z miasta wstawieni na wieś są coraz bardziej jak dzieci we mgle...
Ponieważ jestem na tym świecie kilka dziesięcioleci widzę proces, ostatnimi czasy straszliwie wyraźniejący.
Dawniej nie było go tak widać. Przeważnie każdy mieszczuch miał krewnych na wsi i żywe wakacyjne i rodzinne związki z nią od dziecka. Pomagał nierzadko w żniwach, wykopkach, świniobiciach, biorąc za to tzw. wałówkę, zasłużoną oczywiście.
Jednak ostatnie dziesięcio-, no, najwyżej piętnastolecie przyspieszyło ruch odśrodkowy wobec siebie, mieszczan i wieśniaków. Nawet do prędkości samolotu odrzutowego.
Efektem jest cyborgizacja najmłodszych mieszczańskich pokoleń w tempie wprowadzania kolejnych nowych udoskonaleń komputerowo-internetowych. I ich matematycznie rosnące od-przyrodowienie, a nawet, powiedziałabym - od-cieleśnienie.
Wieśniacy rozwijają się w swoim własnym tempie, spowolnionym nie tylko słabym zaznajomieniem się z wyżej wymienionymi tematami, ale i - na szczęście - koniecznością codziennego kontaktowania się z naturą rzeczy. Mogę je nazwać po imieniu, czemu nie. Aby może umysł jakiegoś miejskiego Czytelnika załapał o co chodzi.
No, więc wieśniak ma codzienny kontakt, zwyczajny mu i jego przodkom, z zapachami i smrodami, gównem, brudem, potem i prostactwem. Zwierzęcym i ludzkim. Także z pogodą, porami roku, temperaturą zewnętrzną, i żywiołami. Reaguje na te bodźce najzwyczajniej w świecie i w zgodzie z naturą biologiczną swego ciała, jako na oczywistość.
Na wszystkie te rzeczy najnowsze wydania (przepraszam, powinnam powiedzieć: pokolenia) mieszczaństwa reagują jednakowo, niezależnie od poziomu zarobków, choć z wyraźnymi jeszcze różnicami regionalnymi (tak, to jeszcze, regionizację muszą skasować Panowie tego świata, aby ucieszyć się doskonałą wersją ludzkiego cyborga). Mianowicie reagują Syndromem mieszczucha na wsi.

Jakie są jego objawy może napiszę kiedy indziej (właśnie położyłam kury spać i idę za nimi do łóżeczka). Zresztą... jak dobrze byłoby, gdyby nie trzeba było o tym pisać i mówić, ani wyjaśniać. Przede wszystkim zadziwionym mieszczuchom robiącym wielkie oczy, że w ogóle coś takiego mają.

12 komentarzy:

  1. Mądre spostrzeżenie, jakże dosłowne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczęściem należę do pokolenia posiadającego rodzinę na wsi, jeżdżącego na wykopki, żniwa, sianokosy niemalże co roku (najgorzej z wykopkami, bo szkoła się brała zaczynała i wyjazdy mogły być tylko weekendowe). Nie straszna mi robota fizyczna, choć od zmieszczuchowienia kondycja już nie ta, co dawniej. No i odporność na zimno mi wysiadła zupełnie przez głupie schorzenie :(
    U znajomych mających gospodarkę pomagam, ile jestem w stanie nie oczekując zapłaty. Wystarczającym wynagrodzeniem jest fizyczna praca, której - dziwna rzecz - okropnie mi brakuje.
    Też bym chciała się przenieść na wieś. Tak całkiem i na zawsze. Tylko muszę w Lotto wygrać... :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Co należy rozumieć jako "cyborgizacja"?

    OdpowiedzUsuń
  4. Też będąc małym mieszczuchem jeździłam na wieś do cioci i wreszcie udało mi się odtworzyć ten smak znanego z dzieciństwa chleba, ale z własnego już tradycyjnego pieca chlebowego :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Znaczy się jesteśmy wieśniakami z odzysku:-))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam kontakt z rasowymi wieśniakami, czytam też te wasze blogi (osiedleńcze) i myślę, mimo wielu słusznych uwag, trochę przesadzacie, dramatyzujecie i robicie z igły widły

    wszakże miasto to na ogól po prostu większa wieś

    znacznie większe różnice są na linii prywaciarz-etatowiec, niż na linii mieszczuch-wieśniak

    OdpowiedzUsuń
  7. na moim blogu właśnie szerzej to napisałem, pozdrawiam

    (Czy możesz wyłączyć potwierdzanie postów kodem? to zupełnie zbędne i niewygodne)

    OdpowiedzUsuń
  8. Admin:
    oj sa roznice, i to jakie, chociaz moze w Polsce tej poza naprawde duzymi miastami jak Wawa tak tego nie widac.
    Widac natomiast juz w postaci skrajnej w USA. Calkiem niedawno zrobiono "testy" polegajace na tym, ze dzieciarni z jednej ze szkol podstawowych w jakims malym miasteczku zadano proste pytania: skad sie bierze mleko i zeby wskazac palcem i odroznic warzywo (a mieli do wyboru pomidora i ziemniaka). No i ok. 70% dzieci odpowiedzialo, ze mleko bierze sie ze sklepu (a w sklepie? - z fabryki), a 30-pare procent nie umialo odroznic ziemniaka od pomidora.

    OdpowiedzUsuń
  9. Polska to nie Stany, a burek podwórkowy to nie chart wyścigowy.

    U mnie w rodzinie, dzieci które ledwo umieją mówić mówią, że mleko daje krówka i znają warzywa. Kiedy umieją mówić już dobrze, często te nazwy znają też po angielsku.

    A jesteśmy mieszczuchami.

    OdpowiedzUsuń
  10. Admin:
    u Ciebie w rodzinie, ale juz nie w rodzinie co od 3 pokolen mieszka w Wawie...

    OdpowiedzUsuń
  11. A u nas na Śląsku to są wsie, gdzie krowy, ba! nawet kury nie zobaczysz. Ale są też miasta, gdzie - prawie w centrum - pasą się krowy albo kozy. Kiedyś uwielbiano przyłączać do małych miasteczek okoliczne wioski (lata 70-te), gdzie mimo zmiany statusu miejscowości, ludzie żyją jak dawniej.

    OdpowiedzUsuń