11 września 2011

Obsesyjne kucharzenie

To zakrawa już na śmiech, co ja/my robię/my. Świątek, piątek. To nie uchodzi, doprawdy.
Trzeba przystopować, bo czasu braknie na delektowanie się życiem samym!

Kolejna dawka pasty pomidorowo-paprykowej, najpierw na ostro, że para z gęby bucha, a teraz w wersji słodko-kwaśnej (bez ostrych papryczek) zrobiona, spasteryzowana, w piwniczce zamelinowana.
Dalsze dwie butle soku z czeremchy, przyprawionych kilkoma kiściami czerwonych winogron z ogródka pani Ziny, z odrobiną cukru, dla złamania goryczki - zrobione.
W ogóle czeremcha w tym roku obrodziła i mnóstwo jej na krzewach i drzewkach wisi po lasach okolicznych, a w ilościach niemal sadowniczych na naszym ugorze. Kozy uwielbiają zajadać owoce, zbierają je delikatnie wargami, zostawiając gołe łodyżki na drzewie, a łykają z pestkami bez krępacji.
Ponadto zlałam już czeremchówkę do butelek. Po różnych zeszłorocznych próbach robię bez dodatku cukru, bo jest to owoc szczególnie naładowany słodyczą. Kiedy posłodzić, robi się po jakimś czasie istny ulepek, trudny do wypicia. Z początku smak jest nieco cierpki, ale cierpkość znika całkiem po kilku miesiącach. I myślę, że na święta czeremchówka będzie już miała smak i zapach wiśniówki. Różni się jedynie kolorem, prawie czarnym! No, i tym, że nie ma w sobie grama sztucznego cukru.

Krówki-kózki wciąż powstają, bo nieustannie obczajam proces i moment kończenia i rozlewania masy do formy. Na razie doszłam do koloru bardzo już zbliżonego do krówek,

wiem kiedy robi się "nutella", czyli smarowidło do ciasteczek, wiem kiedy mordoklejka, a jutro-pojutrze już na pewno wyjdzie prawdziwy kruchy cukierek!

Wstrzymam nerwy i dowarzę do odpowiedniego momentu.

Przy okazji gar kapuśniaku ze świeżej kapusty na koźlęcych kościach, obiad na trzy dni co najmniej wyszedł. Oraz warzy się jeszcze z ostatku zebranych z folii pomidorów (oraz dokupionej papryki) sos chiński... przepis według wynalazku Ani (w internecie oczywiście). Skutki będą znane jutro.

Bo z tego wszystkiego w taki piękny letni dzień zrobiło się w domu kapkę za ciepło.I nie pomaga na to gorąca kąpiel niedzielna...

Nawet kozy wolały pół dnia spędzić w cienistej zagrodzie.

Kicia, nasza kotka dochodząca, wpada dwa-trzy razy dziennie na jedzenie. Jej także lubię pichcić i zwierzątko ma się coraz lepiej. Choć na to, że się bardziej oswoi już nie liczę...

Zaś Ania, w przerwach od pracy zawodowej i kucharzenia chwali się swymi dziełami...

4 komentarze:

  1. ależ mi ślinka cieknie po nocy i po brodzie i na te sosy i słodycze!:)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cudownie!
    Krówki... hmm... może sama bym spróbowała zrobić takie słodkości? Tylko muszę dostać gdzieś normalne mleko, a nie to coś z kartonika. A w mieście dorwać chłopa, co ma krowę i jest chętny mleko sprzedać, to zakrawa o wygraną w lotto :/
    A chodniczek bardzo ładny :) Ciekawie dobrane kolory :) Gratulacje Aniu! :D
    Też za chwilkę wracam do pracy przy krośnie, trzeba się wziąć i wyrobić z zamówieniami...

    OdpowiedzUsuń
  3. krówki to najprostsza sprawa pod słońcem. są przepisy na mleko skondensowane z puszki, niektórzy nawet stosują uht, można spróbować.
    a sos wyszedł pierwsza klasa. Robimy następny... ;-) ES

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja to lubię!!!
    Tzn mieszać coś w garnku i przez okno mieć wiejskie widoki.Na szczęście też mogę tego doświadczyć;)
    I gotowania i oglądania.


    P.S.Bardzo lubię czytać Twego bloga!

    OdpowiedzUsuń