28 maja 2011

Prowincja na co dzień

Przy dojeniu poczułam podejrzane drobniutkie smyranie na lewej nodze, ale zaraz o tym zapomniałam. Po kilku godzinach znalazłam na sobie kleszcza, już wgryzł się w ciało. Musiał zaczaić się w kaloszu, stojącym na ganku, który włożyłam wychodząc do obejścia. Na szczęście wybrał sobie miejsce dostępne dla mnie, więc nie wzywając pomocy sąsiedzkiej, ani pogotowia ratunkowego czym prędzej chwyciłam go fachowo kleszczołapem, spokojnie wykręciłam i wyciągnęłam. Wyszedł bezboleśnie, cały i żywy, zdezynfekowałam rankę po ugryzieniu. Potwora oczywiście natychmiast rozgniotłam kamieniem. Na miazgę.
Wczoraj odbyłyśmy wyprawę dwie gminy dalej w poszukiwaniu młyna i możliwości zakupienia mąki na chleb. Bo poprzednia, kupiona w podwarszawskim młynie wzięła już i wyszła. W Kleszczelach młyn ciągle zamknięty, zatem zajechałyśmy do młyna w Orli. Też był zamknięty. Czynny podobno kilka dni w tygodniu, nikt nie wiedział kiedy. Napisów objaśniających nie było. Drzwi zamknięte na wielką kłódkę.
Poszłyśmy zatem na lody do sklepu, a przy okazji obejrzeć miasteczko. Zadbane, z wielką nieużywaną i niszczejącą synagogą górującą w centrum. Znalazłyśmy na czuja także dom babki leczącej, sławnej w regionie i w Polsce szeptunki. Pracowała jak zawsze, bo parkowało przed domem kilka samochodów z różnymi rejestracjami bielskimi, hajnowskimi, białostockimi i warszawskimi. Ludzie stali na chodniku czekając cierpliwie na swoją kolej. Podobno - jak mi opowiadano - dzieci są przyjmowane osobno, a poza tym babka czasem wychodzi i sama wybiera spośród czekających kolejnego pacjenta. Niektórych odsyła.
Opowiadał mi jeden znajomy psychotronik z zamiłowania, który przed laty pojechał do niej z kolegą poprzyglądać się, pewnie powymądrzać i przy okazji poudawać to i owo. Babka od razu go namierzyła, podeszła i rzekła bez ogródek:
- A ty wracaj. Nie masz tu co robić. Ty się przyjechałeś pośmiać. Nic tu po tobie.
Tak to bywa z jasnowidzami. Nie przelewki.
Nie wysiadłam z samochodu, bo i problemy swoje na razie samodzielnie załatwiam. Ale za to co chwila w miasteczku mijały mnie same stare babki (żadnej młodzieży, żadnych starszych panów ani osób w kwiecie wieku), jak zaczarowane. A to jedna weszła do sklepu, gdy kupowałam lody, a to druga szła z naprzeciwka ulicą o laseczce, a to trzecia na wózku inwalidzkim siedziała w ogródku przed domem.
No, i zjawiła się w wizji porannej także. Chyba ona, no, bo kto?
No, to czuję się zaszczycona. I w pełni usatysfakcjonowana.
Wracając wstąpiłyśmy do sklepu w Kleszczelach i tam Ania spytała sprzedawczyni o pory otwarcia sąsiadującego ze sklepem młyna. Okazało się, że właściciel mieszka naprzeciw i wystarczy do niego zapukać o każdej godzinie każdego dnia, zawsze otworzy. Tym sposobem udało się nam jednak zakupić 5 kg mąki żytniej, niestety mieli tylko "500", ale dokupiłyśmy osobno otręby, aby dodać do chleba.
Dzisiaj zaś trafiłyśmy do bardzo sympatycznego i życzliwego człowieka w sąsiedniej gminie, który oddał nam za darmo stare okna z przebudowywanej chaty (spróbujemy zbudować z nich szklarenkę) i na dokładkę zaoferował kilka wiązek wysuszonej wikliny, którą jeszcze jego tata wyhodował, gdyż zajmował się plecionkarstwem. Mamy pomysł (omawiany tydzień temu, ha!) co z tego zrobić, więc się przyda i może więcej weźmiemy, uwalniając jego stryszek od zbędnych klamotów.

7 komentarzy:

  1. Ewo, nie umieram ze strachu, bo znalazłam na sobie kleszcza. Jakoś przyzwyczaiłam się do nich, zgrabnie idzie mi ich wyjmowanie bez tych różnych kleszczołapów, pewny chwyt, szybki ruch i po kleszczu. Psom też tak wyjmuję, to prawda, zostaje potem zaczerwienienie, ale małe przetarcie czymśtam i tyle. Myślę, że trochę nas straszą nimi, bo trzeba sprzedać więcej środków, płynów, psikaczy różnych, więc trzeba stworzyć ku temu odpowiednią atmosferę. Sięgnę do wpisu sprzed tygodnia, co też będzie z tej wikliny?
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie odnalazłam pomysłu na wiklinę, chyba nie czytałam ze zrozumieniem tekstu.
    Proszę o podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Z tymi Babkami lepiej nie żartować i należny szacunek mieć :)
    Z przyjemnością pooglądałam zdjęcia poniżej, a muzyka jeszcze niżej po prostu mnie zahipnotyzowała:) Pozdrawiam Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Mario, znaczy, tydzień temu wpadłyśmy na pomysł, że możnaby coś upleść, tylko z czego, brałam pod uwagę wariant brzozowy lub wierzbowy (posiadamy takie drzewa i krzewy), lecz wiklina sama się nasunęła teraz. O pomyśle nic na razie nie pisałam i nie piszę, póki nie spróbujemy, czy realizacja ma sens. Pozdro, ES

    OdpowiedzUsuń
  5. w kwestii wikliny- upletłam z mamą śliczny płotek i furteczkę do ogrodu kwiatowego ostatnio. cudnie i łatwo nam toto poszło (żadnego tam kursu nie skoczyłyśmy, wzory same przychodzą!) ludzie się zatrzymują i pytają, czy aby nie z IKEI he he!
    ale wiklinę to przed zakwitnięciem trzeba zbierać, bo potem duuużo roboty.

    w kwestii jasnowidztwa- stara Irlandka opowiadała mi jak wezwali do siebie do domu medium z jakiegoś tam powodu. medium przyjechało z pobliskiej wsi, jeszcze starsze niż ta Irlandka i powiedziało, że nie może pracować w tym towarzystwie bo ten i ten (-syn Irlandki) ma raka i za parę tygodni umrze. to był dentysta.zmarł parę miesięcy póżniej- przerzuty nowotworowe!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam
    Pewnego wieczoru przebrnąłem przez cały blog, naprawdę super sprawa. I utwierdziłyście mnie dwie drogie Panie, że jest szansa i dla mnie na spokój i normalność. Założyłem sam też bloga, gdzie sobie wypisuje różne przemyślenia, chociaż nie tak ładnie i nie takie głębokie, gdyż ja tylko zwykły informatyk jestem. Jeszcze kilka latek, trochę szczęścia i będę mieszkał niedaleko was (Pokaniewo).

    OdpowiedzUsuń
  7. Znam Pokaniewo, jeździło się tam ze złomem... To moja poprzednia gmina. Pozdrawiam, ES.

    OdpowiedzUsuń