25 marca 2011

Deszczyk z dreszczykiem

Mierzyć promieniowania jeszcze nie zaczęłam. Trzeba przemyśleć procedurę i skalę owej miary oraz - jak myślę - robić dzienne zapisy wyników. No, a poza tym ręce mi dzisiaj drżą z przepracowania, muszę odpocząć.
Bo niestety, mimo deszczyku, na szczęście niewielkiego i przelotnego wyciąganie gnoju z drugiego boksu musiało się odbyć. Po prostu musiało. Idą przymrozki i nocne mrozy, nie dało się już czekać.
Wczorajsze zakwasy dawały w kość. I, choć boks był mniejszy okazał się bardziej napakowany przerobioną treścią, ubitą przez większą ilość kóz i trudniej się ją odrywało od podłoża. Ania rwała, ja woziłam taczki. Częściowo na kupę, częściowo do ogródka, pod wzniesione grządki permakulturowe.
Z racji możliwego skażenia schowałam kury w kurniku, gdy tylko zaczęło popadywać, kozy też były upchnięte w innych boksach pod dachem, tylko ja pracowałam w pocie czoła na świeżym powietrzu. Trudno się mówi. Raz kozie śmierć.
Do tego musiałyśmy jeszcze przywieźć nową porcję kostek siana ze stodoły sąsiadki. Cztery obroty taczką. Nie było lekko.
Praca trwała prawie do zmroku. W przerwie napaliłam w c.o., aby mieć potem gorącą wodę na kąpiel i spłukanie z siebie tych plutonowych niewidzialności.
I tyle nowin. Aaa, chłopcy wpadli. Po kasę za gałęziówkę.

2 komentarze:

  1. Chyba można spokojnie wypasać kury. :)
    Kolega ma dozymetr Terra-P z licznikiem Geigera i nie pokazuje w okolicach W-wy żadnych zmian promieniowania beta i gamma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że trafiłam na Twój blog. Pozwolisz, że będę tu częstym gościem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń