9 października 2010

Jak kometa

Dzień jak co dzień (przetwarzanie grzybów i jabłek) przerwał telefon od zapracowanej w swoim ogrodzie Barbary.
- Wpadnie zaraz do was mój kolega, Jurek Fiedoruk. Sery są?
- Są. Zapraszam.
No, i zaraz wpadł, z synkiem. Spróbowali sera, wzięli od razu dwa. Dochodzące dojrzałości.
I pogadaliśmy sobie. O trendzie, który wieje teraz z Miasta na Wieś. O rzemiosłach, domach z gliny, starych domach podlaskich, warsztatach i kursach różnorakich, ludziach eko-wioskowych, którzy szukają tu i tam ziemi w większej ilości. Prowadzi teraz warsztaty garncarstwa dla dzieci w czeremszańskim GOKu.
Kiedy odjechał rozpakowałyśmy pakę samochodu (ziemniaki dla nas na zimę i żyto, do oddania siewcy), przeniosłyśmy wory kartofli do piwnicy i Ania pojechała na wioskę zawieść ziarno. Zabrałam się sama za dojenie kóz.

W trakcie udoju ujrzałam na niebie coś, czego nigdy nie widziałam. Było kilka minut przed 18. Niebo już lekko pociemniałe od zachodzącego słońca.
Nad Górą, wysoko, leciało coś jak samolot. Zrazu pomyślałam, że to chemtrails, bo zostawiał za sobą jasną, świecącą smugę.
Smuga jednak nie ciągnęła się, a towarzyszyła "samolotowi" w pewnej odległości. Dokładnie jak ogon komety.
- Ki diabeł? - pomyślałam i nagle przypomniał mi się dzisiejszy sen. Śniłam o wielkim pocisku, wystrzelonym z przelatującego dziwnego pojazdu, który spadł po środku naszej wioski. I nie wybuchł. Ostrzegałam mieszkańców wsi (było ich 350), aby uciekali jak najszybciej, bo to coś może w każdej chwili wybuchnąć. I ludzie zaczęli gromadnie wychodzić ze wsi.
Śledziłam poziomy lot pojazdu przez kilkanaście sekund. W końcu smuga zaczęła blednąć i zjawa szybko zniknęła. Działo się to na czyściutkim niebie.
Nie jestem znawcą lotnictwa. Ale nie był to samolot odrzutowy na pewno (nie zostawiał żadnego dźwięku ani śladu na niebie). Najbardziej przypominało to "coś" rakietę, czelendżera, lecącą płasko. Mogłoby być kometą, gdyby spadało albo tak szybko nie poruszało się i nie znikło.

UFO by mnie tak nie zdumiało, jak ten widok.

4 komentarze:

  1. Witam serdecznie :-) Bardzo ciekawie opowiadasz. Z przyjemnością coś podpatrzę i chętnie zastosuję u siebie w gospodarstwie (do udoju jeszcze nie dojrzałam), bo trend, o którym wspominasz, wywiał mnie jakiś czas temu z miasta na wieś :-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. dziwne rzeczy się dzieją na niebie.
    ja się boję (<<>>).

    OdpowiedzUsuń
  3. Im bardziej o tym myślę tym jestem pewniejsza, że to był "czelendżer". Leciał na tle zachodu z północnego zachodu na południowy zachód w wysokich rejonach atmosfery. Dlaczegoś na chwilę obniżył lot, po czym znowu zniknął wychodząc z atmosfery. To było ludzkie urządzenie na pewno.
    Z innej strony patrząc, tej magicznej, każde ukazanie mi się dziwów na niebie właśnie nad Górą (nazwać ją mogę dlatego Górą Zachodnią, ważnym miejscem wróżebnym w Księdze I-Cing) coś zapowiada. Przed 10.04 widziałam nad nią koronę cierniową ułożoną z chemtraili. To u mnie kierunek na stolicę.
    I myśl, dlaczego ja akurat to ujrzałam?
    Subiektywnie rzecz biorąc nie ma przypadków.
    Nikt nie patrzy w niebo, ja bardzo często. I w dzień i w nocy. Różne szczególne znaki ze świateł widziałam i to, co ludzie nazywają UFO zawsze w moim pojęciu zapowiada odejście kogoś z tego świata. Jak w legendzie o spadających gwiazdach.
    Dlatego mam poczucie czuwania nade mną (może nad grupą takich jak ja osób) jakichś świadomych sił, które w pewnych ważnych momentach ukazują się na chwilę i przekazują informację.

    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Riannon z dalekiego Śląska. :-) Masz ciekawego bloga. Zajrzę w wolniejszej chwili.
    Pozdrawiam serdecznie
    Ewa

    OdpowiedzUsuń