3 marca 2021

Złamane drzewa

Mars wychodzący z ziemskiego znaku Byka na pożegnanie zatrząsł dzisiaj Grecją i Dalmacją. U mnie w rodzinie też trochę się niedawno zatrzęsło, bośmy pochowali mego kuzyna i jego żonę, przywiezionych w glinianych urnach z dalekiej Anglii, gdzie zaraza była ich dopadła w przedziale trzech miesięcy od siebie. Co prawda jedno chorowało ciężko na długotrwałą chorobę, więc wirus przyspieszył tylko sprawy, a drugie było w okresie smutku po śmierci małżonka, więc w psychicznym osłabieniu, ale zawsze jednak kosiarz machnął nam kosą przed nosem i przed czasem, bo oboje byli 50 plus i minus. I naprawdę nikt się nie spodziewał takiego obrotu rzeczy.
Hm, właśnie przypomniało mi się, jak żeśmy z kuzynem w dalekiej młodości filmem "Kosiarz umysłów" się fascynowali, oglądanym na kolorowym ekranie potężnego ruskiego "Rubina" po wielekroć (jak i pierwszą mityczną wersją "Klasztoru Shaolin", której w internecie nie znajdziesz). Ech, było minęło. Czas ucieka, czas nie stoi, zegar czasu też się boi...

Trwam na diecie i cierpliwej kuracji ziołowej, do której wczoraj dodałam jeszcze ćwiczenia Qiqong. Które uprawiałam dotąd niesystematycznie i zrywami, ale teraz to już właściwie mus. Zauważam po zimie negatywne efekty długiego wysiadywania przy komputerze i w ciemnościach (sztuczne światło to też ciemności) i dla trawienia i dla oczu, i dla mięśni i stawów, no, i ogólnego samopoczucia, zatem nie ma to tamto. Trzeba wziąć się za siebie. 

Tak między nami to uwielbiam te ćwiczenia, powolne, skupione, w rytm oddechu, robione na tarasie lub w ogródku pod drzewami przy domu na świeżym powietrzu, rano i wieczorem. Czuję się po nich zharmonizowana, wyciszona, dotleniona i lepiej śpię. Moją mistrzynią jest starsza pani Judy Young, Chinka, która wykonuje je na sposób bardzo mnie pociągający, spokojny, skoncentrowany, w głębokim połączeniu z naturą. Tak mi się marzy jakaś grupa ćwiczących systematycznie choćby w naszym domu kultury, ale niestety, nie ma w pobliżu nikogo wprawionego w qiqong, ani w tai-chi, kto by taką grupę mógł poprowadzić. Jest jedynie hatha joga, która odpada dla osób z wielowiekowymi zastoinami w stawach i mięśniach czy deformacjami kręgosłupa. Póki co zatem ćwiczę sama, rzadko Annę wyciągając do spółki, ale ona twierdzi, że jest już dostatecznie wyćwiczona pracą fizyczną na roli i nie czuje potrzeby.

Dzisiaj wyszłyśmy komisyjnie na dwór (do tej pory Anna robiła to samotnie) ruszyć sprawy wiosny. To znaczy wczoraj był wstępny obchód włości, dziś pierwsze prace, w które wdrażamy się jeszcze na spokojnie. Śnieg zszedł już praktycznie wszędzie, pozostając w niewielkich kopczykach na podwórku od strony północnej. 

Odsłoniła się gałęziówka do cięcia. I do układania na wyczerpanej w zimie ścianie paszarni. Nad czym trochę się potrudziłam, wożąc pocięte kawałki drewna taczką i czyniąc z nich kolejną ściankę. Drewno energetyczne, bo głównie dębowe i trochę czeremchowe, dobre do grzania.

Po czym trafiłyśmy do sadu. Wywiozłam zeszłoroczne badyle papryki na kompost, a Anna rozpoczęła walkę ze złamaną jabłonią, tnąc ją piłą z wprawą drwala, którą zdobyła już dawniej przy pracach na działce leśnej. Sprawa jest dłuższa i wymaga kilku podejść z różnych stron, ostrożności przy tym, aby przypadkiem nie zwalić na siebie osuwającego się ciężkiego pnia. Na razie wyczyszczona połowa tak się prezentuje...

Jest jeszcze jedna jabłoń do wycinki, częściowo złamana wysoka kosztel. I tyle, co się tyczy sadu. Dwa inne duże drzewa sosnowe złamane od strony drogi na kaczym dołku muszą poczekać na fachowców, bo same sobie nie poradzimy. Chcąc nie chcąc zapasy grzewcze zwiększają się samoistnie, nawet bez tych pozyskiwanych w okolicznym lesie.
Śnieg odsłonił także roślinność tunelową, która przeżyła mrozy. Przynajmniej w warstwie korzenia i głównych łodyg. Na zdjęciu poniżej burak czerwony liściasty, to zielone to pekinka, trochę jarmużu. Nieco dalej poziomki wystają spośród zieleniącej się trawki.

Poza tym trwają gody indycze. Pulcheria niesie się już od dawna i systematycznie składa jaja. Kury to samo. Koguty pieją, indor Zdzicho gulgocze, gąsior Balbin głośno skrzeczy, psy szczekają. Jak to na wsi, nigdy nie ma nudy na dworze. 

I nareszcie inauguracja wykotów się odbyła! Mars wchodzi w znak Bliźniąt, mnożąc potomstwo. Jak na razie pierwszy czarny koziołek, bezrogi, w typie dziadka tonnenburga wypadł Maryśce spod ogona. I dostał miano Bambo.

1 komentarz:

  1. Dziękuję Wam za zdjęcia, jak to mówią każde warte tysiąca słów. Ja jestem wzrokowcem i szczególnie dużo z nich wyczytuję. Macie może i trudno ale jesteście spełnione i szczęśliwe. Macie życie łagodne i czułe.

    OdpowiedzUsuń