16 grudnia 2015

Wieczór w wieczór

Ostatnie obniżone nastroje przezwyciężyłam, dzięki wizytom towarzyskim, tu i ówdzie. W urzędzie miejskim, u znajomych osiedleńców i miejscowych znajomych, trafiły się wręcz dzień po dniu, wieczór po wieczorze. Wreszcie mogłam pogadać w dowolnej obfitości, posłuchać cudzych opowieści i doszłam do wniosku, że winna smętkowi była przedłużająca się samotność i przepracowanie przy pisaniu. 
Klują się pewne zamierzenia, konkretyzują plany na cały przyszły rok, mimo, że temperatura nieco spadła i znowu pojawił się nocny mróz, choć niewielki. Jakoś nas ten zbliżający się czas urodzin i naszego urodzeniowego znaku Koziorożca zawsze nastraja pozytywnie względem przyszłości.
Muszę stwierdzić, że wraz z grupą owych znajomych, rozrzuconych po różnych wioskach i miejscowościach, tworzymy jakiś taki ciekawy zaprzyjaźniony światek, w którym dzieją się sprawy wolno, statecznie, zależnie od osoby i jej przedsięwzięć lub przechodzonych właśnie kłopotów, ale także tworzą się jakieś zręby, wyręby, podpory i otwory na dalsze takie wspólne funkcjonowanie, w oparciu o wzajemną obecność, czasem drobną pomoc, radę, posiadane kontakty i wiedzę albo bieżące potrzeby.
To jest jak najbardziej lokalne zjawisko, można się spotkać od czasu do czasu, odwiedzić w wolniejszej chwili, pogadać nawet o głupstwach, powspominać albo podyskutować o polityce, czy dalekim świecie. Bez jakichś sąsiedzkich niesnasek, podejrzeń, krytykanctwa czy rywalizacji.
Nasze umiejętności potrafią dodawać się do siebie, albo pomóc komuś znaleźć nowy sposób, przepis, drogę. Zmobilizować do działania, mimo biedy. Choć przecież jesteśmy zgoła mocno różni i różnie nieraz do tych samych zagadnień podchodzimy i je urzeczywistniamy.
Każde inaczej traktuje swoje zwierzęta, gospodarstwo, ogródek, uprawy, sprawę zarabiania i prosperowania, tak samo jak i zdrowego odżywiania się. Każde interesuje się czym innym i w czym innym jest dobre.
Ale właśnie, gdy choćby raz czy dwa do roku jest okazja w wakacje rolnika się spotkać i pogwarzyć o codzienności (w ciągu roku kontakty przeważnie zachodzą stale, lecz najczęściej drogą internetową i telefoniczną), poza interesami, albo w ich sprawie, to jest to miłe i ma swój poufały klimat.
Dla siebie jesteśmy już miejscowi, tutejsi, choć autochtoni oczywiście tak tego nie widzą. I nigdy pewnie nie zobaczą. Taka jest zasada. Jednak lata mieszkania tutaj, blisko lub dalej stąd, czynią nas powinowatymi w duchu.
Ktoś mieszka od lat 16, ktoś - jak my - od dziesięciu, inny od 7 albo tylko 4 czy 3. Są różnice w doświadczeniu, bo ci najmłodsi stażem jeszcze mogą się wykruszyć, zrejterować, dlatego "starsi" są bardziej tutejsi, niż oni i mniej się ciskają, mądrzą, nie opowiadają dyrdymałów o tym, jak się powinno żyć, jeść i pić, zarabiać i prosperować. Życie codzienne na Podlasiu, zmiany pogody, stanu zdrowia, wydarzenia zwykłe i niebywałe, dłuższe, niż krótsze relacje z sąsiadami i tubylcami z dziada pradziada dodaje do siebie rok po roku cierpliwość, spokój, wyciszenie, pewną nawet obojętność na wyzwania i zadania do wykonania, wyniki pracy, jej jakość, przemijające zawsze sukcesy i klęski.
To jest dobre.

A poza tym rano przywitały nas w oborze dwie świeżo narodzone córeczki Luby.

3 komentarze:

  1. ..tylko pozazdrościć takiego towarzystwa....
    moje wspomnienia z dzieciństwa to właśnie takie rozmowy ludzi -sąsiadów..każdy przyniósł coś dobrego do zjedzenia i wystarczyła trawa zamiast foteli ..wystarczyła ludzka życzliwośc aby miło spędzić czas..a dzisiaj??szkoda gadać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bez podejrzeń, krytykanctwa, rywalizacji- właśnie. Dlatego lubię Wasze towarzystwo. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę jednak przyznać, że nie z wszystkimi mi się udało głębiej zaznajomić. Choć naprawdę dokładałam wysiłków i starań, aby tak się stało. Trzeba jeszcze, aby dwie strony chciały, i umiały sprawy umiejętnie prowadzić przez meandry codzienności. I na to jedna strona nie poradzi, jak druga nie chce, lub starania lekceważy, albo rozumie na opak.

      Usuń