5 sierpnia 2015

Przygoda w lesie


W poniedziałek wpadły koło południa panie z agencji rolnej, sprawdzić stan koziego stada w zgodzie z księgą. Bierzemy dopłaty, są kontrole. Już się zaczynał upał. Kozy (w nieustająco trwającej rui) szalały już od wczesnych godzin rannych na dużym pastwisku. Anna gwizdnęła i zawołała. Stado natychmiast z końca pola przybiegło pod ogrodzenie przy drodze i dało się odliczyć.
- Och, jak to dobrze, że nie musimy za nimi biegać - westchnęła z ulgą jedna z urzędniczek.

Blisko południa ściągamy kozy z pastwiskowej patelni na kaczy dołek. Tam rosną wysokie chłodzące drzewa, klony, dęby, grusze, graby i brzozy. Dajemy im siano i wodę i tak spędzają najgorętszy czas, w cieniu. Na godzinę przed spędzeniem do obory Anna wypuszcza je jeszcze w pobliski las, aby pojadły liści i gałęzi z zarośli. 
Dzisiaj wypadły stadnie na dukt leśny przy drodze dojazdowej do wsi, przejęte krzakami czeremchy. Anna z psami szła przy nich, usiłując dopilnować jakiegoś porządku. Nagle Laba przebiegła przez przycupnięty na ziemi w trawie... rój dzikich pszczół. Widocznie w tym miejscu szukały ochłody. Pszczoły zaatakowały, Pasię i Labę, z kóz flegmatyczną Felę, rzuciły się też na Annę. Anna w jednej chwili zarządziła odwrót psom i sobie, zostawiając kozy własnemu instynktowi. Im w rzeczywistości nic się nie stało, choć łaziły blisko roju jeszcze jakiś czas. Pszczoły nie uznały ich za wrogów. Labie spuchł nos, a Anna doliczyła się na sobie pięć użądleń. Nie były jakieś znaczne, tylko w jednym miejscu utkwiło żądło. Trafiły w ręce, nogi i twarz. Przyłożyła sobie połówkę pomidora do opuchnięć, a Laba dostała rozpuszczone wapno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz