28 maja 2010

Leśne kurki

Płot wewnętrzny w 2/3 już stoi. Brak mu jednego boku i furtki, którą na razie zatykamy przed pazerną Gusią-sałaciarą kawałkiem starego płota. Pomalowałam sztachety przycięte na końcach na krajzedze przez Anię zielonym drewnochronem, ona przykręciła je wkrętarką do żerdzi, i już. Nabrała takiej pewności siebie, że chce też płot zewnętrzny sama postawić.
Podczas rutynowego pasienia kóz na ugorze przeszła się po lesie obok i przyniosła sporą garść pierwszych kurek!
Na obiad zatem była jajecznica z kurkami duszonymi na maśle (wyrobu pani Niny z naszej wsi). Brakowało tylko koperku (wpadł też wszystek do dzioba gąski).
Poza tym trwa polewanie posadzki w kuchni. Już stwardniała i daje się wejść, co nieco poprawiło mi humor. No, i zrobiłam inny rodzaj miękkiego sera koziego, z bakteriami typu Omega, tzw. do krojenia. Pierwszy ser już zjedzony, jutro idzie pod widelec następny. Gdy tylko urządzimy się jakoś w kuchni trzeba będzie biesiadę serową naszykować i zwołać gości. Na tarasie niestety nie da się wieczorem wysiedzieć z racji agresywnych komarów.

27 maja 2010

Ale jaja

Rozpoczęły się prace budowlane w domu. Wreszcie. Ostatnie poważne działania do wykonania. Potem ma być z górki. Zapomniałam już od zeszłej jesieni jak to jest. Wstawać skoro świt, wykonywać codzienne obowiązki na różne karkołomne sposoby i dodatkowo obcować z gromadką chodzących po mieszkaniu mężczyzn i uważać na każdy ich ruch. Czemu? Bo jak ich spuścić z oka robią wszystko po łebkach, zapominają, brudzą, robią głupie błędy. Nie umieją zapytać, decydują sami. A potem trzeba albo ich wzywać na nowo albo szukać innego fachowca, który wykona to, co przeoczyli, nie dokończyli lub spaprali, oczywiście za nową kasę. Tu rzadko który majster poczuwa się do czegoś takiego jak reklamacja i gratisowa naprawa tego, co mu się nie udało. Obiecuje, że przyjdzie, spojrzy i pojawia się na święty nigdy.
Ale i tak zawsze okazuje się, że coś jest nie tak. Tym razem brygada zerwała starą drewnianą podłogę, zrobiła strop nad piwnicą w kuchni, zalała betonem posadzkę, jednak przy kuchni kaflowej w kącie zostawiła glinianą polepę. Która się sypie i łuszczy. I tak szczęśliwie, że to zauważyłyśmy i majster ma to naprawić przy robieniu drugiej wylewki!
Mieszkamy zatem znowu w jednym pokoju z górą niezbędnych przedmiotów i urządzeń. Do przyszłego tygodnia.

Poza tym stało się, że pożyczona kwoczka wysiedziała spośród 7 jaj, które jej pozostały 2 koślawe kurczaczki (nieudane mutacje?). Wkrótce na szczęście zdechły. W tym samym dniu jedna z naszych niosek zasiadła nagle na gnieździe. No, i trzeba w te pędy coś robić! Niewiele myśląc pojechałyśmy do znanego już nam hodowcy zielonóżek z Brańska i kupiłyśmy u niego 7 jednodniowych pręgowanych kurczaczków oraz 16 jaj lęgowych.
Zaraz po powrocie podłożyłyśmy kurczaczki kwoce, zabierając jej zamarłe jaja. Zakopałam je w lesie. Kwoczka przyjęła pisklęta radośnie i troskliwie. Przespały bezpiecznie tę zimną przymrozkową noc pod skrzydłami matuchy.
Rano zaś nasadziłyśmy naszą kwokę w kurniku na jajach zielonóżki. Zobaczymy co z tego będzie za trzy tygodnie. A oto jak mają wyglądać jeszcze później.

26 maja 2010

Sałata



Dziś na śniadanie pierwsza sałatka z koziego sera miękkiego, 3-dniowego.
Sałata z inspektu. Niestety pierwsza i ostatnia. Gusia zrobiła wczoraj swoje pod naszą nieuwagę. Trzeba siać od nowa. Przykręcamy sztachety do płota chroniącego ogródek...

23 maja 2010

Sery sery

Kilka dni temu przyszła przesyłka z Agrovisu, a w niej ważne dla serowara przedmioty. Przede wszystkim bardzo wartościowy podręcznik dla praktykującego pt. "Sery" autorek niemieckich Lotte Hanreich i Edith Zeltner. Przepisy są głównie na sery niemieckie (podobno nieszczególne w smaku), ale cała reszta bezcenna.
Ponadto podpuszczka kozia, szczep bakterii, 3 formy do serów, w tym do ricotty, no, i parafina. Ta ostatnia zaraz poszła w ruch i oto efekt.


Wczoraj z kolei przy pomocy powiedzmy-Sławka powstała wędzarka do serów. Z następujących materiałów: dwa stare ule, stare cegły z rozbiórki komina i blacha z dachu starej chaty. Oto ona, już w działaniu (dym z drewna śliwkowego).


Przy okazji, że dym uspokajał komary, a upał całodzienny zelżał, kozy zaczęły się w pobliżu chętnie paść.


A młodzież męska mierzyć siły.

21 maja 2010

Szerszeniada

Znów zryw o świtaniu, z pokąsanymi palcami rąk, podeszwami stóp i brwiami! (są to części, które czasem mi wystają spod kołdry, gdy zasnę). Piękna pogoda. Zrobiłam ostatni szczypek w tej serii, pomalowałam preparatem kolejną partię listew, ugotowałam obiad, napaliłam pod blachą, popasłam kozy. Ania z powiedzmy-Sławkiem szaleli dalej z piłą i krajzegą, aż wielka góra drewnianych odpadów ze starej stodoły zmniejszyła się prawie do zera, zamieniając w dwie góry elegancko pociętych klocków prawie gotowych do pieca. Trzeba wykorzystać zapał powiedzmy-Sławka do pracy, który mu się stosunkowo rzadko zdarza. Przeważnie ma długie okresy pijaństwa, po których jest rozrywany jako pomocnik przy różnych pracach gospodarskich i polowych przez wioskowych emerytów. Potrafi też na długo zniknąć przy drwalskiej robocie w lesie.
Jedyną przygodą było wtargnięcie wielkiego buczącego niskim głosem szerszenia do kuchni, przez szparę pod belką stropową. Już od kilku dni upodobał sobie naszą chatę i zaglądał to tu, to tam, przeganiany oknem albo drzwiami. Tym razem robiłam powiedzmy-Sławkowi jajecznicę z 4 jaj na śniadanie i trudno mi było opuścić posterunek. Zawołałam powiedzmy-Sławka do interwencji, przyniosłam muchozol z piwnicy (którym jeszcze dąbrowiańskie szerszenie trułam wyłażące spod podłogi), ten napsikał mu do pyszczka i potwór był załatwiony. A szkoda, bo pojedynczo żyjące szerszenie nie budzą we mnie takiego lęku jak stado, a on był już prawie jak współmieszkaniec obejścia, znajomy (szerszenie rozpoznają obcych i swoich). Trudno... Potem jeszcze jednemu się to samo przytrafiło, bo miał tego pecha osiedlić się w spróchniałej belce wziętej do pocięcia.
Taki to był Dzień Szerszenia.

20 maja 2010

Czas

Bzyczenie kuzyneczka czyli komara wyrwało mnie z łóżka o niesamowitej porze, bo o 5 rano. Zaczęły się różne prace, które bardzo chcę wypełnić przed końcem świata. Czyli zjawił się majster i wreszcie znikło okno między pokojami. Przyszedł też powiedzmy-Sławko i zajął się przecinką buszu w zagrodzie kóz, obcinaniem zbędnych gałęzi grabom, dębom, wycięciem uschłej starej gruszy i śliwy oraz kilku młodych sosen, czeremch i brzóz, które uschły jeszcze w zeszłym roku po ogryzieniu przez kozuchy.
Wykorzystuję ładną pogodę i zaczęłam malowanie listew pod szalunek preparatem grzybobójczym. Do tego warzenie sera, gotowanie obiadu, pasienie i ledwie starcza czasu na wpis na tym blogu.

19 maja 2010

Mini i maksy malizacja

Niepostrzeżenie przeszłyśmy już w dużej mierze na swoje jedzenie. I tak jak chcę, jemy w zgodzie z rytmem pór roku. Zaczął się sezon mleczny, zatem na stole goszczą przede wszystkim różne przetwory z mleka. Zamiast wodnistej wędliny sklepowej na śniadanie są twarożki, na jogurcie albo kwaśnym mleku ze szczypiorkiem z inspektu, żółty ser własnej roboty, jaja gotowane na miękko lub twardo, dla osłody resztki zeszłorocznych dżemów. Do obiadu staramy się wykorzystywać to, co jest dostępne. A więc najczęściej lecą zestawy naleśników i placuszków z ricottą, leniwych klusek też z wymienioną, zupa szczawiowa albo ziemniaki ze skwarkami z kabana sąsiadów popijanych zimnym kefirem lub żętycą. Bywają też już sałatki z inspektowej sałaty ze szczypiorem (rzodkiewka jeszcze rośnie) na majonezie własnej roboty (ten dopiero ma smak! ludzie już zatracili wiedzę jaki to wspaniały przysmak). Niepostrzeżenie jedzenie mięsa zminimalizowało się zatem samo. Chociaż raz na tydzień gotuję rosół z kury albo pomidorową z ryżem. Także raz w tygodniu Ania piecze chleb zakwasowy, co starcza dla nas dwóch na 4-5 dni.
To, co zauważyłam jakiś czas temu... poprawił mi się stan dziąseł po zimie. Od czasu rozpoczęcia codziennego picia kubka świeżego mleka krwawienie przy ich myciu znikło całkowicie.

18 maja 2010

Wyładowanie

To ci była burza! Zanosiło się na nią od południa, a ok. 17 trochę pomruczało od południowej strony. Dopiero, gdy kozy wydojone, kury zamknięte w kurniku, psy i koty nakarmione i żętyca na płycie zrobiona i odłowiona, niebo ściemniło się do koloru indygo i zaczęło intensywnie błyskać.
- Na wsi mówią, żeby nie patrzeć na burzę, bo się przyciągnie piorun. Nie patrz! - Ania odciągnęła mnie od drzwi tarasowych.
- Dobrze, może coś w tym jest.
Komputer i neostrada były wyłączone już od pierwszych pomruków wiele godzin wcześniej. Teraz wyłączyłam jeszcze telewizor, lodówkę i komórki.
- Może by gromnicę zapalić?
- A masz? Byłaś na Gromniczną poświęcić? Nie. Pomódl się raczej.
Koty wszystkie wyszły na taras.
- Głupie czy co?
- Nie, koty uwielbiają burze. Wiem to. W zeszłym roku latem, gdy się jedna długa burza kończyła poszłam posiedzieć na ławie pod oborą, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Przyszły do mnie wszystkie koty, usiadły obok rzędem i patrzyły zafascynowane na błyskawice. I co chwila na mnie zerkały wielkimi fosforyzującymi oczami. Złapałam z Kicią kontakt telepatyczny, bo ona to potrafi, gdy chce.
- Hihi, i co powiedziała?
- Była podniecona i szczęśliwa. I pytała mnie: "Ty też to lubisz? Prawda, że piękne-wspaniałe?". One się naelektryzowują wtedy.
- Bujasz.
- Spytaj Kicię, jak chcesz.
Burza szybko zbliżyła się. W momencie, gdy spadł (na szczęście niezbyt wielki) piorun gdzieś blisko za Górą lunął też intensywniej deszcz, jak urwanie chmury. I prawie zaraz ustał zupełnie.
- Przeszło nad nami oko burzy. Poszła sobie... Uff.
Prąd ostał się w przewodach.
Dziś rano świat umyty i oczyszczony. Powitała mnie kukułka. Ku-puj! Ku-puj! I jak zawsze nie miałam grosza przy sobie.
Niedługo potem Mikołaj przywiózł (gratisowo) kolejną furę swojego starego siana (poprzednia była już na wykończeniu). Z powiedzmy-Sławkiem rozładowałyśmy ją i upchnęłyśmy siano w boksie oborowym.
Następnie przyjechał trak-ista i rozładował ze swoimi pomocnikami zamówione wcześniej listwy pod szalówkę domu. Tu już trzeba było zapłacić.
Wkrótce Ania pojechała do miasteczka. Panie z GOKu, przy którym skoszono właśnie trawnik zapakowały trawę specjalnie dla naszych kóz. Kurczę mają te nasze zwierzaki wzięcie, bo wszyscy sąsiedzi chętnie je widzą w swoich zarastających trawą obejściach.

16 maja 2010

Las atakuje

W kurniku pani Wiery tragedia. Wczoraj kuna wdarła się przez szparę w drzwiach, zabiła kwokę i pięcioro kurcząt, niedawno wyklutych. Jak tak dalej pójdzie Kola będzie mieć zapas rosołowy do końca roku. O ile wiem, kuny raz rozbestwione potrafią wybić całe stado.
Tej nocy coś wdrapywało się po ścianie chaty od strony lasu. Wstałam i goniłam psa, coby postraszył dzikiego gościa. Na razie "łaska" (tak mówią na te zwierzątka w moim rodzinnych stronach, skrót od łasica) trzyma się granicy lasu i nie zapuszcza wgłąb obejścia. Ale... pożyczona kwoczka pani Wiery zasiada na jajach niedaleko, w stodółce. Obawy rosną.
I nie miej tu dobrego psa, gospodarzu!
Pioter opowiada, że kiedyś w starej stodole na obecnej naszej posesji gnieździły się tchórze, robiły spore szkody, zanim je zdołano ubić. Poza tym dawno już tego nie było. Lisy również nie zaglądały tu od wielu lat. Głównym kłopotem były jastrzębie. Tych w tym roku jakoś nie widać (tfu, odpukać w niemalowane), i znienacka teraz atak czworonożnych drapieżców.
Zauważam, że lepsza w gonieniu dzikiego zwierza jest nasza mniejsza suka-kundelek. Robi najwięcej hałasu i śmiało biegnie między drzewa. Kola szczeka owszem w powietrze, ale nie postrzega wizyt małych zwierząt jako zagrożenia i rusza się bez refleksu.
Natomiast pasjami poluje na szczura w drewutni i wykopała już tam wielką jamę. Potrafi czatować na niego godzinami, zapominając o jedzeniu i piciu. Zabijając szczury przegryza im kark i porzuca je. Potrafi w ten sam sposób unieszkodliwiać także szerszenie!

15 maja 2010

Pohulaty tancowaty


Wczoraj o 20 lądowanie w sali GOKu w Czeremsze na koncercie Hulajhorod. To zespół ukraiński, folkowy, śpiewający tradycyjnie tradycyjne pieśni, czyli prosto z brzucha i polifonicznie, jak to na wschodzie od zawsze trwa. Można było też potancowaty, bo brali w tany do polki i kazaczoka ludzi z sali. 3, 5- i 7-głosowy kolektiw brzmiał jak wielki chór. Taką muzykę trzeba zawsze słyszeć na żywo, mnie się marzy posłuchać białego śpiewu w polu, na ławeczce we wsi, na żywo, jak to drzewiej bywało i na Rusi i na Podlasiu. Jeszcze ponoć w latach 60-tych i 70-tych był to spotykany często słuczaj.
- Ludzie śpiewali cały dzień, w pracy, w polu i po pracy. Teraz seriale w telewizji oglądają - wspominał starszy pomocnik naszego majstra 2 lata temu.

Z innych nowin: coś ukatrupiło kurę sąsiadki. W charakterystyczny dla kuny sposób. Oderwana głowa, wypity mózg. Reszta dostała się naszym psom do jedzenia. Kilka dni wcześniej znalazłam koło domu trupa dużego polnego szczura z odgryzioną głową. Teraz to się składa w całość.
Trzeba psy często puszczać, szczuć w stronę lasu, żeby hałasowały. Kola zresztą, dokarmiana chętnie przysmakami mięsnymi przez Wierę i Mikołaja poczuwa się do strzeżenia ich obejść i zawsze biegnie także sprawdzać ich posiadłości. Na kunę nie ma innego sposobu, jak pies.

Jaja pod gęsią nie zalęgły się. Wyrzuciłyśmy je. Gusia, wychudzona siedzeniem wylądowała przymusem w koziej zagrodzie, gdzie ma się paść na trawie, przewietrzyć i umyć na deszczu.

14 maja 2010

Sery

Wczoraj było święto, zdaje się Wniebowstąpienia. Już mi się myli czy prawosławne, czy katolickie. Było, więc powiedzmy-Sławko nie przybył do pracy, a ja zajęłam się czynnościami nie-publicznymi. Tj. robieniem serów (zaczynam eksperymenty, bo mnie gouda już nieco znudziła). Przejrzałam jedyną na razie posiadaną książkę o serowarstwie, podręcznik z czasów socjalizmu, gdy serowarstwo było domeną państwowych mleczarni. Plusem tego podręcznika jest omówienie wszystkich rodzajów serów produkowanych wtedy w Polsce, minusem - podawanie technologii dla zmechanizowanego zakładu, który bez problemu produkuje wielokilogramowe bloki serowe. Inteligentny człowiek zawsze sobie poradzi i coś wykombinuje, ale zawsze szczegóły mogą okazać się w praniu inne. W każdym razie zrezygnowałam z mieszania serwatki z wodą na pewnym etapie wyrobu goudy, mieszam ziarno w pełnej serwatce i wydobywam z niej gęstwę prosto do formy, co jak czytam charakteryzuje wyrób serów podlaskich i tzw. lechickiego.
Dziennie wyrabiam z mleka porannego ser żółty ok. 0,60 kg, trochę zwarnicy z serwatki, z wieczornego udoju stawiam mleko na kwaśne, jogurt, kefir z grzybka tybetańskiego, a z poprzednio zakwaszonego robię twarożek.
Zaczynamy myśleć o sprzedaży.
To wymaga sporej logistyki.
Miejscowi są niechętnie nastawieni do koziego mleka. Mają dość łatwy dostęp do świeżego krowiego. Choć można trafić na osiedleńców, turystów, gości agroturystycznych kwater (bardzo nielicznych w okolicy) albo alergików i właśnie do nich trzeba by skutecznie dojść z informacją. Zaczynamy myśleć.
Przy okazji wspomnę tutaj, że gdyby ktoś z Czytelników zechciał zamówić ser dojrzewający w ilości do 1 kg jeden lub mniejszy to można by uskutecznić sprzedaż pocztą. Serki miękkie, ricotta i twarożki najlepiej jednak, gdy są świeże i kupowane wprost.

12 maja 2010

Jadowita siekiera

Od wczoraj zaczęłam robić sery. Żeby ulżyć trochę Ani, która ma teraz mnóstwo różnej pracy. Robię codziennie jeden z porannego udoju (jakieś 8 litrów mleka), jak na razie lecą goudy. Wychodzi ok. 0,5 kilograma plus serek zwarnicowy, który warzę na kuchennej płycie. Gdzieś przeczytałam w internecie, że ricotta nie ma smaku i trzeba ją przyprawiać solą i ziołami. Otóż ten mój ma wyraźny słodkawy zapach i smak. Nie gustuję w nim osobiście (wolę kwaśniejsze twarożki, a słodycz nigdy nie należała do moich ulubionych smaków), ale ten bardzo pożywny serek nadaje się świetnie do pierożków, szpinaku i tart. Sprawdzone.
Sprzedałam 2 kg jaj po 8 zł. Cena spadła do zeszłorocznej, jak było do przewidzenia.
Ania posadziła pomidory i paprykę w folii.
Przyszedł do pracy powiedzmy-Sławko. Dostał do zrobienia płot. Ma to być płot wewnętrzny w obrębie obejścia, oddzielający ogródek przydomowy od zwierząt. Niestety, wydatek niezbędny, aby dochować się krzewów ozdobnych i owocowych, kwiatów i bujnych grządek.
Odsprzedał nam kilka dębowych słupków, które stanowiły resztki jego starego budynku gospodarczego. Wytyczył ogrodzenie, wkopał je, odmierzył, przyciął, ociosał i przybił poprzeczne żerdzie (zgromadzone w tym celu jeszcze w zeszłym roku). Przy okazji dowiedziałam się, że nasza siekiera może i ostra jest, ale nie ma jadu, a dobra siekiera musi mieć jad. Spytałam, czym różni się ostrość od jadu, ale nie umiał wytłumaczyć. Domyślam się co to jest, bo kilka razy miałam taką siekierę w ręku. To coś w rodzaju przyciągania magnetycznego, ostrze samo trafia gdzie trzeba i przecina od razu.
- Ot, patrz, twoja siekiera, Aniunieńko - (Sławko jest niezwykle bezpośredni i ma nawet urok osobisty, kiedyś to był największy podrywacz i przystojniak we wsi, teraz trochę zębów mu wyszło i posiwiał) - ona tylko gryzie, a nie kąsa jadowicie. Najlepsze są ruskie siekiery. Ale teraz już trudno dostać.
I na tym zakończył robotę, bo i tak burza się wszczęła na niebie, pierwsza, wiosenna. Wiatr zaczął zwiewać białe płatki kwiatów z jabłoni w sadzie i wyglądało, jakby śnieg padał. Kozy, wystraszone grzmotami przybiegły galopem do obory i same schowały się w boksach. Lunął deszcz prawie monsunowy i po ok. dziesięciu minutach ustał w jednej chwileczce.
Wyjrzało słońce.