2 czerwca 2025

Przed i po wyborach

Zadzwoniła prawie 90-letnia babcia do wnusi z pytaniem, czy idzie na wybory. "Jeszcze nie wiem, żaden mi się nie podoba" - odpowiada wnusia, fest już kobita. "Idź, i głosuj na Nawrockiego. Byle nie Trzaskowski!" - mówi babcia. "Ale Nawrocki to i to..." - wymienia wnusia - „W ogóle myślę nie iść, bo obaj kandydaci mi się nie podobają”. "Nieważne, nikt nie jest doskonały. Byle nie na Trzaskowskiego!", "Czemu?" -- pyta wnusia. "Bo on uchodźców do Polski sprowadzi!"

Kurtyna.

Kilka myśli powyborczych. Astrologowie stawiali na Trzaskowskiego, i dyskutowali między sobą zażarcie, kto analizuje horoskop bardziej obiektywnie, a kto w zgodzie ze swym fiksem politycznym. Wstrzymałam się z opinią, choć poznałam wynik zawczasu, ale inną drogą. Zaraz o niej. Najpierw o obiektywizmie w ocenie. Aby być obiektywnym trzeba umieć osiągnąć poziom Oka, widzenia ponad-jednostkowego, Okiem patrzy bowiem naddusza, czyli Brahman. Obraz jest wtedy jasny, bez zanieczyszczeń, choć i wtedy go widząc można się pomylić, ponieważ człowiek nawet frunąc świadomością na ten poziom dysponuje własnymi, ego-tycznymi doświadczeniami i emocjami. Trzeba się od nich nauczyć oddzielać, aby blask prawdy zalśnił. Astrologowie przeważnie ćwiczą się w intelektualnej ocenie, czy coś ma szanse powodzenia, a gdy w grę wchodzą różne czynniki zaczynają się gubić w niskiej sferze Odbić, czyli projekcji. Wczoraj był mecz. Więc dali się porwać. Tymczasem należało się wznieść wyżej. Ocenić horoskop każdego kandydata pod kątem, czy ten pan ma w swoim przeznaczeniu bycie prezydentem. Bo zawsze przeznaczenie rządzi, a nie przypadek. W dzisiejszej zjungizowanej astrologii unika się jednak jak ognia tego słowa, jak i wyrazu fatum czy Bóg i wola Opatrzności.

W horoskopie Nawrockiego zwróciła moją uwagę protekcyjna kwadratura Jowisza w Strzelcu we władzy do Słońca w Rybach. W horoskopie Trzaskowskiego zaś Ogon Smoka na Ascendencie i stellum ze światłami na Descendencie. To możliwy szef opozycji, a nie głowa państwa. Ogon Smoka przynosi przegraną na szerokim forum w tym wypadku, a stellum napędzenie do urn jego opozycji. Co jeszcze? Ano w horoskopie dnia wyborów było wskazanie, że wygra faworyt, ale astrologowie szukali go w rankingach, a nie w swojej głowie. Panowie i panie, już mnie ten dzień utwierdził w przekonaniu zgodnym z klasycznym rozumieniem astrologii.
Ascendent to nie tyle faworyt, co reprezentant prawicy, a Descendent to opozycja, która w regule hierarchii królestwa (Jako na niebie tak na ziemi) mieści się zawsze po lewej. Zatem w myśl tego pan Karol N. był reprezentantem Ascendentu, a pan Rafał Descendentu. I nagle astrologia dla współczesnego demokratycznego fiku-miku nie przestała działać, ani wzorzec boski się nie odmienił!

A teraz o tym, jak się dowiedziałam zawczasu kto wygra wybory. Ano, prosto. Zacisnęłam prawą piąstkę wyobrażając sobie w niej pana Karola. I lewą piąstkę z panem Rafałem. Podniosłam obie wyciągnięte ręce przed siebie i zapytałam samej siebie, swojego ciała i podświadomości o to, kto wygra. Z początku ręce krzyżowały się ze sobą po równo, o, będzie łeb w łeb - pomyślałam, ale na koniec nagle prawa ręka gwałtownie opadła w dół, przeważając wynik. I po co tyle lat nauki i studiowania map astrologicznych? Kiedy to takie proste! 

22 maja 2025

Tęczowe słupy

No, i maj dalej kapryśny. W Polsce zimne maje to nie nowina, tym bardziej na wschodniej flance. Czytam w Dziennikach Marii Dąbrowskiej, że w latach wojny, ale i w późniejszych takie właśnie bywały, że w maju chodziło się jeszcze w futrach, w Warszawie padały śniegi, w sadach wymarzały kwiaty, żywność od tego mocno drożała. Więc nie nowina. Ukuto też formułkę "zimny maj", która legła w tytule sławnego przeboju Kory i Maanamu. Tym niemniej lud zrobił się podejrzliwy, i teraz zimno i długo utrzymujący się niż tylko w rejonie naszego kraju na mapie Europy podsunął podejrzenie o broni pogodowej skierowanej na polskie rolnictwo. Ponadto na niebie pokazują się słupy tęczowe, które ktoś ochrzcił "tęczą Trzaskowskiego", bo wzmogły się w okolicach wyborów i ludziska przesyłają sobie zdjęcia tych cudów niebieskich nad różnymi wsiami i miastami z okrzykami "Jakie cudne!" albo opatrzone złośliwymi i wszystkowiedzącymi kpinami. Ja powiem w tej sprawie tylko jedno: "A diabli wiedzą jak to jest!" Żyć trzeba.

Nieco więcej popaduje, zdarzają się nawet ulewy, temperatura nocna podskoczyła, zatem ruszyła trawa i kozy mają co jeść podczas popasu. W suchym rejonie mojej wioseczki i tak jest jeszcze mikra i rzadka, ale to akurat przypadłość miejsca i jakości gleby. W każdym razie sianokosy na pewno będą późne w tym roku, tak czy siak.

Na spokojnie zajmujemy się ogródkiem. W tym roku długi tunel jest odkryty, uznałyśmy że szkoda naszej pracy i podlewania, bo zapasy z mniejszego areału nam dwóm wystarczają (nie wiadomo, jak wypadną z gruntu w tym roku, zawsze jest ta niepewność). Pory, pakczoj, pomidory i fasolowe zostały wysadzone w cieplicy i na grządkach przy domu. Kwiaty jabłoni zmarzły, jeśli jakiś się zawiązał i uchował to będzie cud. Podobnie śliwy, choć tu jakby nieco lepiej, bo drzewa są niewysokie i rosną w miejscach chronionych przez budynki, zobaczymy w praniu. 

Poza tym codziennie spacerujemy po drodze leśno-polnej, z psami towarzyszkami, nie zważając na kaprysy aury. Oto jedna z nich, Pasia, na zdjęciu sprzed trzech lat, (ale nic się nie zmieniła).

2 maja 2025

Kwiaty i mróz

Wiosna, wiosna. Okazuje się zmienna, nawet ekstremalnie. Pogoda waha się od letnich, 30-stopniowych upałów do kilkustopniowych przymrozków nocnych. Te zwarzyły już rozkwitłe jak nigdy i wbrew swemu rytmowi dwuletniemu wszystkie żyjące jabłonie w naszym sadzie w chwili największego rozkwitu (to też do tej pory, ile już tu mieszkamy, nie zdarzyło się, zazwyczaj rozkwitały szczęśliwie po przymrozkach). Śliwy, zdziczałe grusze i świdośliwy zdążyły się szczęśliwie zawiązać, podobnie porzeczki. Forsycja i czeremcha już przekwitły. Teraz zakwita bez. 

Podczas porannego spaceru odkryłam na progu lasu łan kwitnących dzikich konwalii, do tego żółci się w trawie mniszek. Sama trawa niewielka, jak to na naszej pustyni piaszczystej, słabo nawadniana przez rzadkie deszcze i poranne mgły, pada teraz wczesną ofiarą wygłodniałych kóz, które penetrują obszary zazielenione po kilka godzin dziennie. Jak tak dalej będzie, nie wykarmimy ich i trzeba będzie pomyśleć, co dalej z tym zrobić. Pastwisko prawie nie ruszyło.

Anna z opóźnieniem zabrała się za siewy i nasadzenia w ogródku. Roślinki są słabowite i przyrastają niewiele, czasem trzeba pudła z sadzonkami wnosić na noc do mieszkania, aby nie zmarzły. Używamy na razie rukoli, mięty, pietruszki, tymianku, oraz udało się wrzucić "na ząb" kilka pierwszych szparagów, posadzonych dwa lata temu, które przyjęły się i dały smakowite korzonki. Tyle naszego.

Także z pewnym opóźnieniem zaczęła dopiero co nieść się indyczka.

Spaceruję porankami i czytam wieczorami. To moje przyjemności. Przestałam się martwić o świat.

6 kwietnia 2025

Nawrót zimna

Po pięknej pogodzie i temperaturze 19 stopni w słoneczne dni, nagle Merkury zaczął na niebie zwalniać w swoim wstecznym ruchu i już prawie przystanął, co zrobi jutro i jeszcze kilka dni zabierze mu rozpędzanie się do przodu. Cofa się, więc wraca do tego co minęło, czyli zimy. Po raz ostatni na jakiś czas. Jest to planeta rządząca wiatrami, a zatem i chmurami, zmienną aurą. Bez niej nie ma żadnej zmiany pogody. No, więc dzisiaj oto co zobaczyłam za oknem pokoju od południa. 


Na szczęście nic jeszcze zbytnio na grządkach nie siane. Tyle co maliny przycięłyśmy i zeszłoroczne zeschłe chaszcze ogródkowe wywiozłyśmy na kompost. Tym niemniej porzeczki już puściły ładne liście, a forsycja zdążyła akurat pięknie zakwitnąć. Oto efekt zimowego powiewu w kwietniu.

28 marca 2025

Ślady wiosenne

I przyszła wiosna, jakaś taka chłodna, słabo wyczuwalna, ale to tak zawsze na Podlasiu. W istocie zaczyna się u nas w kwietniu, gdy pojawiają się pierwsze pączki na drzewach i zawilce w lesie. Spadło trochę deszczu nocami dwiema, więc dzięki temu, że dnie są mało słoneczne, świat jest nawilżony i odświeżony. Są już wszystkie ptaki, żurawie, bociany wioskowe. Codziennie spaceruję w okolicy i obserwuję zmiany, gadam z ptaszkami, gwiżdżąc im do wtóru, mam wrażenie, że niektóre mi odpowiadają. Tak jak ja im.

Poza tym różne cudeńka koło naszej chaty chodzą sobie nocami i porami bezludnymi. Obserwuję różne ślady zostawiane na szutrowej drodze. Wcześniej stadka jeleni, teraz zaś tropy delikatnych stópek mamy sarny i maleńkich raciczek dwojga biegających wokół niej sarniątek. Widać, jak wyszły z sosnowego, gęstego młodniaka po prawej przechodząc do starego lasu po lewej stronie drogi, a w dalszym miejscu wyśledziłam ich powrót do młodniaka.

Któregoś ranka Anna zawołała mnie na dwór. "Chodź, coś zobaczysz. Co to może być?"

Na piasku koło domu snuły się okręgami cienkie linie, gdzieniegdzie pojedynczy trójpalczasty ślad jakby stopy, ale okręgi były duże, spiralne, krążące w jakimś tańcu.

- Hm, na węża to nie wygląda...

Myśl o dziwnych stworach technologicznych była przerażająco-zadziwiająco-zabawna, więc ją odrzuciłam racjonalnie i wyśledziłam kierunek ruchu owego niezidentyfikowanego stwora. Zmierzał na wzgórze ziemianki i tam się urywał. Wkrótce też, odkryłam takie ślady również w obrębie podwórza.

- Oj, już wiem! To nasz Igor w tańcu wokół Ilonki takie ślady zostawia, gdy rozcapierza szeroko skrzydła i ciągnie cienkie ślady lotnymi piórami po piasku!

Poza tym kozy się wreszcie zdecydowały i wiosnę dają poczuć w zabawnych podskokach łatek i szarutek.

8 marca 2025

Przedwiosenne istnienie

Przyleciały żurawie, świetnie, bo już się o nie martwiłam, o tę rodzinę, która stale zza lasu południowego nadaje z rana i wieczora, a czasem przelatuje nad chatą. Nieco wcześniej zleciało się trochę wędrownych mniejszych ptaszków, i wreszcie słychać z okolicy i drzew wokół obejścia pocieszne kwilenia i kląskania, zamiast krakania, skrzeczenia, pohukiwań i chichotów zimowych ptaszydeł.
Po mroźnym okresie, dość długim, ale w przewadze suchym, bo rzadko spadała odrobina śniegu, zaczyna się suche przedwiośnie. Słońce wysoko i ostro świeci, dając tym radośniejszy nastrój światu, ale deszczu ni widu ni słychu.
Wykonuję codziennie poranny spacer drogą koło chaty, słuchając nowin leśnych, razem z węszącymi psami i przezwyciężając przedwiosenne niedomagania, które mnie dopadły, w tym nawrót kamicy po roku zupełnego spokoju w tym względzie. Leczę się domowymi sposobami, powoli wychodzę z zapaści, ale pewnie jeszcze to potrwa, bo ledwie się snuję, taki brak siły.
Zadałam sobie także dotrzymanie wielkiego postu, 3 dni całkowitej głodówki mam za sobą, teraz jem tylko zupę warzywną z odrobiną oleju i piję dużo wody z cytryną dla oczyszczenia organizmu. Zero mięsa, mąki, potraw smażonych, tłuszczu zwierzęcego, kawy i alkoholu. Nawet nieźle mi idzie. A to już piąty dzień.

Misia się rozpędziła i daje już 1,5 litra mleka dziennie, które zbieram, kwaszę i zamieniam w twaróg, a potem go gliwię i robię z niego pyszny serek topiony z kminkiem. Właśnie pierwsza porcja dojrzewa, musi to robić kilka dni, bo przekonałam się, że zesmażony zbyt wcześnie wychodzi za rzadki i mniej smaczny. Musi w tym swoim gliwieniu nieco wyschnąć i zacząć lekko charakterystycznie "pachnieć".

Poza tym drukarnia się wreszcie ogarnęła i po kilku dyskusjach i korektach dała termin realizacji, 19 marca. Kiedy zobaczę książkę w ręku i sprawdzę, czy nie ma błędów dopiero będę mogła zacząć fazę dystrybucji. Niewiele egzemplarzy, bo sto. Nie lubię szaleć, a szybki dodruk jest zawsze możliwy. Książka jest o niszowej treści i mało kto jest w stanie ją przeczytać, choć wszelkie trudności w niej są objaśnione. Nie spodziewam się cudów po ewentualnych czytelnikach. To rzecz dla znawców i miłośników tematu proroczego, historii, symbolizmu i boskich tajemnic istnienia.

15 lutego 2025

Zimowanie

Minął styczeń, mija luty. Niespodziewanie nadeszły mrozy, większe niż około-zerowe przymrozki, nocą dochodzące nawet dwunastu stopni. Sucho przy tym, śniegu jak na lekarstwo. Ptaki domowe snują się zmarznięte po obejściu, dwie kury już zostały pożarte przez las, więc nie spodziewamy się niczego innego, niż zaofiarowała nam wiosna zeszłoroczna, gdy trzeba było wybić prawie całe stado drobiu w wyścigu z drapieżnikami.

Nabrałam nowego pro-zdrowotnego zwyczaju, wychodzenia o poranku na krótki spacer (w sumie jakiś kilometr) traktem koło chaty. Z psami, które to uwielbiają. Obserwacja przyrody codzienna otwiera zmysły lepiej,  niż jakiekolwiek inne rozważania. Namierzyłam dzięcioła-sąsiada, raz słyszałam już nawet głos pojedynczego żurawia zza lasu, było to przed mrozami, więc mam nadzieję, że zawrócił do swoich. Poza tym głównie aktywne są gawrony i para kruków mieszkająca opodal przez okrągły rok, która właśnie rano, gdy sobie chodzę, kończy swoje obloty po terenie i zwołuje się krakliwie do gniazda. W nocy pohukują sowy, odzywa się też ptak, którego nazywam "śmiszkiem", bo jego głos przypomina rechotliwy śmiech, albo też "gwizdacz", z którym już umiem pogadać, naśladując jego gwizdy całkiem zgrabnie. Widuję również w dzień na tarasie jak zawsze małe ptactwo w typie sikorek, w te mrozy podrzucam im trochę karmy. 

Mimo tej spacerowej nowej tradycji dopadła mnie zaraza przedwiosenna, zwleczona przez Annę z warsztatów z dziećmi, jak zawsze to bywa. Najpierw ona, teraz ja. Na szczęście nic poważnego, raptem katar, zrazu nieco gardło, i potem pokasływanie, gorączka malutka albo wcale. Uruchomiłam materac elektryczny i pokonałam atak dreszczy jednego popołudnia. Biorąc tylko witaminy i krople do nosa. Przez ten czas jedna z kóz poroniła, (zdarzało się i to w naszej hodowli, choć na kilku palcach można zliczyć przypadki), nie jest najmłodsza, poza tym ma agresywną bodącą siostrę dominatorkę. Zatem zaczyna się dojenie, na razie tyle co do kawy, ale w sumie w samą porę. Bo już trzeba było raz dokupić mleko sklepowe do śniadaniowej jaglanki i do kawy właśnie.

Zimowe wieczory zaś i noce częściowo w czas przebudzeń spędzam na lekturze. Och, co radość mieć takie przestrzenie do penetracji wyobraźnią. Głównie czytam fantastykę, począwszy od najstarszych dzieł, ale i nieco filozofów i ksiąg świętych różnych kultur, oraz ufologów. Moje dzieło życia wreszcie żmudnie złożone, pofrunęło do drukarni i czeka na egzemplarz próbny.

18 stycznia 2025

Się kręci


Zofka przywitała z nami nowy rok. Kilka dni temu drugi raz. Miejscowi bowiem obchodzą również małankę według "ruskiego kalendarza", która wypada 13 stycznia. W praktyce odbywa się klasycznie, trochę petard i fajerwerków puszczanych w niebo z poszczególnych wsi. Chłopaki zazwyczaj robią to kulturalnie, koło dwudziestej pierwszej, bo później już pewnie nie trzymają się prosto na nogach, albo w ogóle leżą. 
Pogoda tego stycznia leniwa jest, udaje tylko zimę. Choć znajomi znad morza piszą o ogromnych śnieżycach i przeszkodach drogowych, u nas jest grzecznie. Kilka dni popadało nieco, nie na tyle jednak, aby trudzić się specjalnym odśnieżaniem, teraz zeszło całkiem i stopniało. Nad polami unosi się biała mgła. Czasem widać na skraju lasu idącą majestatycznie klępę albo rogatego jelenia, także zostawiają swoje ciężkie ślady na szutrowej drodze obok, z czego wnoszę, że podchodzą dużo bliżej naszej chaty, niż nam się zdaje. To dlatego prawie co noc pies warczy pod drzwiami i szczeka zawzięcie w ciemność, budząc mnie ze snu.
Młoda kura zaczęła się nieść, stąd zwiększyła się ilość jajek do dwóch co dwa dni. Pulcheria zakończyła swoją zimową sesję nieśną, ale jestem usatysfakcjonowana, bo mam duży zapas w lodówce na swoje potrzeby. 
Pierwszy raz w życiu przyrządziłam kartacze i nawet mi wyszły, acz nie z mięsa klasycznie wieprzowego. 

Poza tym rozleniwiłam się. Kończymy skład książki, o której napiszę, gdy wyjdzie z drukarni, zatem głównie teraz czytam. Wróciłam do dawnego zainteresowania ufologią, ze względu na temat, który odżył na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu przy okazji dziwnych dronów (teraz przyćmiony przez pożar w LA). Przypominam sobie dawne filmy i książki na ten temat, wywiady z badaczami itp. Anna zaś kręci na kole talerze, ozdabia je i wypala w słoneczne dnie. I tak życie leci.