Zdjęcie okolicznościowe, ot z jakiejś drogi. U nas Mikołaj jeszcze na biegunie dobrze chrapie.
Szczęściem, poprzednio opisana awaria skończyła się po czterech dniach ciurkania, a nie po siedmiu, jak żem sobie pożartowała. Od tej pory nastrajam się do przedświątecznych porządków i przede wszystkim mycia lodówki, którego najbardziej nie lubię i zawsze trzeba mnie gonić batem. Tym razem mikołajowym, tym na renifery...
Anna już się rozpędziła i wieczorami spędza czas na robieniu choinkowych ozdób ze słomy i kolorowej bibułki przy świątecznych filmach na Netfliksie lecących. Ja się na razie skusiłam na obejrzenie w ciągu trzech wieczorów trzech części "Hobbita", pewnie dzięki skojarzeniu krasnali z atmosferą świąteczną. Przed nami jeszcze "Władca pierścieni" też w trzech odsłonach. Nabrałam smaku po przeczytaniu całej trylogii Tolkiena po raz trzeci (i pewnie ostatni) w życiu, wziąwszy ponad dwudziestoletnie przerwy wymagane, aby zapragnąć tego po raz kolejny.
Z atrakcji ostatnich była konieczna wizyta w gabinecie dentystycznym i dzisiejsze jajo, które zniosła stara Pulcheria, może w ramach podarunku świątecznego dla mnie? bo już zapas kaczych i indyczych wziął mi się i wyczerpał... Co prawda, odkryłam niedawno, próbując wszystkiego wpierw z wielką ostrożnością, eksperymentalnie, że moje alergie cudownie zniknęły. Hurra! Mogę jeść glutenowe specjały, fasolę i groch oraz jaja kurze, curry i kurkumę, cieciorkę i ciecierzycę, zupełnie bez efektów ubocznych. Kupiłam więc sobie zapas mąki orkiszowej, i Anna na dobry początek ulepiła nam pierogi z kapustą i grzybami. Kiedy ich spróbowałam dopiero poczułam, czego mi brakowało tyle lat! Jem już też chleb, ale bez przesady i tylko domowego wypieku.