Nocna nawałnica idąca od Ukrainy, czyli z południowego wschodu, długim ciągiem pomruków, porywów wiatru, błyskawic i ulewy przemyła i ochłodziła rozgrzany upałami świat. Pastwisko umyte, kozy pobiegły z rana zajadać świeże spady i skubać czystą odrastającą kępami trawę, zainteresowane także jak co roku o tej porze miłością. Ruja powoli wchodzi na obroty. Kozioł o zmiennym imieniu Myszkin albo Puszkin, a ostatnio nawet Putin, mimo młodości jakoś daje radę.
Od jakiegoś czasu nasze beztroskie życie hodowcy zdominowała jednak obawa i ostrożność. Oto co można bowiem napotkać tuż za pastwiskowym ogrodzeniem. Wytężcie wzrok. Pazurzasty ślad wielkiej łapy nie pozostawia wątpliwości kto tu zagląda. Zresztą są też inne ślady, bardziej namacalne a nawet spektakularne (które może zostawię dla siebie, aby nie degustować słodkomiłych i zakochanych w przyrodzie wielbicieli natury).
Fachowcy ponoć identyfikują drapieżnika po jego odchodach. Ot, i dowód fotograficzny. Kto się na tym zna, niechaj wie.
Nie widujemy już wcale w pobliżu zwierzyny płowej spokojnie pasącej się na wygonach. W krzakach można natknąć się na szkielety dużych sztuk. Ponoć wataha się zwiększa, ludzie donoszą o szczeniętach. Mur swoje robi.
I tak skończyła się wilcza swoboda. Z dnia na dzień rosną mury, płoty, bariery, granice, szosy, autostrady i miasta. Kurczy się przestrzeń dla dzikich zwierząt i roślin. U nas jeszcze sarny i wilki, a nawet niedźwiedzia rodzina przez Bug swobodnie przepływa. Najsmutniejszy obrazek, jaki ostatnio widziałam, to dwóch Ukraińców znęcających się nad schwytanym bobrem. Jego agonia trwała dwa dni, a nasze wołania kwitowane były śmiechem.
OdpowiedzUsuńM