Środek roku, czerwiec i lipiec to czas, gdy napór koniecznych prac i nowych sytuacji jest w naszym życiu dużo silniejszy, niż w ciągu całej reszty roku. Nie tylko dlatego, że rolnictwo to dyktuje, ale i dlatego, że obie jesteśmy spod znaku Koziorożca, a lato stwarza dla nas wyzwanie z racji położenia słońca naprzeciw naszych zimowych urodzin. W efekcie nie ma wiele czasu na rozrywkę, a gdy już się taka trafia, to jest ona powiązana ściśle z wysiłkiem i pracą, a nawet ich eskalacją.
Od momentu przesilenia letniego wysiłek się wzmógł. Najpierw sianokosy, potem drugie sianokosy i zwózka siana, całkiem samodzielna, przy całkowitym braku rąk do pracy w okolicy. Potem jeszcze odbył się u nas jak co roku pokaz pieczenia chleba, urządzany przez GOK w ramach projektu albo półkolonii dla dzieci. To jeden dzień przygotowań i następny poświęcony imprezie, zabawianiu "gości" i stadka dzieciaków, które przyjechały z opiekunami na rowerach. Poczęstunek, pokazywanie, objaśnianie itp.
Zaraz potem rzucił się ogór, podlewanie, zbiór. I porzeczki, to samo. Przy czym w tej sprawie los mi pomógł, a raczej przeszkodził, bowiem większość krzaków czerwonych i białych porzeczek zdążyły przede mną opędzlować kury. Kiedy tylko zobaczyły, że zrywam, zaraz wzięły się do dzieła. To co zostawiłam na następny dzień, cudownie po prostu znikło. Skończyło się zatem na kilkunastu słoiczkach dżemu i gąsiorze wina, które już pięknie chodzi. Przepadło przynajmniej drugie tyle.
- O, nie! - stwierdziła Anna - koniec z kurami! KONIEC! W przyszłym roku zostają tylko kaczki i indyki.
Mnie w to graj. Kurzych jaj i tak nie mogę jeść, więc całe to bieganie koło kur nadmierne mi się wydaje. Choć kocham wszystkie swoje ptaki i nigdy im nic nie brakuje, ale logika dziejów przemawia przeciw dalszej ich hodowli. Nie wybijemy ich, ale spokojnie dojdą swego końca bez odmładzania stada. Kaczki, gęsi i indyki również znoszą jaja i dla nas aż nadto wystarcza.
A potem nadszedł czas festiwalu i kolejne zakręcenie. Głównie dlatego, że Anna prowadzi na nim warsztaty ceramiczne jako pomoc mistrza oraz własne stoisko, co zajmuje cały boży dzień, aż do nocy. Docierałam na imprezę po południu, gdy już prace domowe były ukończone i co nieco towarzysko się odprężałam, witając się ze starymi znajomymi i rozmawiając o tym i owym.
Zdarzało mi się też pilnować kramu. Przy okazji uaktualniam swoją gębusię, po kilku ładnych latach od ostatniego zdjęcia.
A tu też ja w tle, ale bez głowy. I dobrze, bo prace najważniejsze. Wszystkie dzieła z sitodrukiem sprzedały się pięknie. To ostatnie zdobnicze zainteresowanie rozwijane przez Annę, mającą z sitodrukiem i poligrafią dużo wspólnego od lat. I jeszcze zbliżonko.
Poniżej przykłady prac Aninych, których dawno na blogu nie było.
Cudna Ty i rękodzieło. Masz radosne oczy
OdpowiedzUsuńZdziwiłabyś się. Jestem smutnym typem.Choć ironizuję satyrycznie, i to może wyglądać na radość.
Usuńkocham porcelanę i wyroby gliniane i miałam sporo cudnych okazów, prawie takich jak Anny ale w moim statecznym wieku mam niestateczne odruchy i w zderzeniu z płytkami w kuchni i łazience więcej było skorup niż zostało okazów. Urzekają mnie kolory.
OdpowiedzUsuń