12 listopada 2015

Tryb awaryjny

Trudny dzień bez samochodu. Bez samochodu życie na wsi podlaskiej jest niełatwe do opowiedzenia i do przeżycia.
Z powodu terminu urzędowego zaznałam najpierw jazdy starym rowerem z niewyregulowanym, przeskakującym z trybu na tryb łańcuchem do miasteczka (3 kilometry), potem podróż autobusem do miasta, następnie kilkugodzinne podążanie piechotą tu i ówdzie, aby zdążyć, nie spóźnić się i jeszcze nie przegapić powrotnego autobusu. Sprawy urzędowe poszły podle, zdołałam jednak uzyskać jakoś przedłużenie terminu i zorganizować sobie kolejne dni awaryjne. Dźwiganie ciężarów (w tym paczkę 9-kilogramową) wzięła litościwie na swoje barki Anna.  Na chwiejących się nogach (niestety wciąż odczuwam dolegliwości po chorobie i każde przemęczenie pada mi przede wszystkim na nogi, ruszają parestezje w stopach i dłoniach, czasem ból czaszki i kręgosłupa, a brak sił po nadwyrężeniu utrzymuje się kilka dni) wsiadłam z powrotem do autobusu, z lekkim przerażeniem myśląc o czekającej mnie jeszcze drodze rowerem do domu. Wnętrze autobusu było niemożebnie przegrzane, może z powodu jakiejś awarii. Kierowca jechał przy otwartym szeroko oknie, a i tak pasażerowie tłoczący się z tyłu krzyczeli o litość. Po drodze trafiła się także, jak NIGDY kontrola biletów! W moim wieku nie jeździ się już na gapę, więc stresu nie ma, ale odnotowuję to jako kolejne kuriozum, dokładające się do nastroju chwili. Anna zlitowała się wtedy nade mną, uruchomiła tymczasowo podreperowany samochód u mechanika i wróciłyśmy nim do chaty, z rowerami na pace.
Stacyjka doszła dzisiaj, reklamacja się należy kurierowi za opóźnienie i kłamstwo (zgłosił firmie, że był przedwczoraj i awizował przesyłkę, bo nikogo nie zastał, tymczasem byłam, czekałam i nawet pies nie zaszczekał, nie mówiąc o braku jakiegokolwiek zawiadomienia o bytności).
Trudności to jeszcze nie koniec, bo sprawy urzędowe wciąż nade mną wiszą. Ale może jakoś się rozejdzie po kościach, przy odpowiednich staraniach, mam nadzieję.
Póki co upiekłam młodego indora, którego trzeba było awaryjnie wczoraj zaciąć, aby nas nie uprzedził. I wysmażyłam w wolnowarze gęsi smalec z ostatnio ubitej gąski. Wyszło z niej pół litra żółtego klarownego specyjału.

1 komentarz:

  1. ten smalec to by mi sie przydał do wyrobu maści na bóle kręgosłupa, ale za daleko do Was...

    OdpowiedzUsuń