11 stycznia 2014

Cicha noc...

Styczniowe wiosenne dnie i długie wieczory biegną swoim rytmem. Trochę ostatnio wiało, ale nic specjalnego jeszcze nie przywiało. Mam więc czas na tłumaczenie, które codziennie uzupełniam o nowe stroniczki i poprawiam te gotowe. Rozpalam w c.o. około południowej godziny i kończę palić o 17. To wystarcza spokojnie do następnego dnia, aby móc chodzić w krótkim rękawku po domu. Cieszy mnie ten fakt niepomiernie, bo pamiętam swoje zimowania z dzieciństwa i młodości w domu rodzinnym, murowanym, nieocieplonym i przy piecu elektrycznym w pokoju. Namarzłam się solidnie długie lata, także i tu na Podlasiu, więc ciepły i nieprzewiewny zimową porą dom długo był moim marzeniem.
Trwa poza tym u nas świąteczna pora. Miasteczko jest oświetlone bożonarodzeniowymi i noworocznymi  lamperiami tak gminnymi, jak prywatnymi na posesjach. Byłyśmy na biesiadzie bożonarodzeniowej u prawosławnych znajomych, rybną zupę wigilijną i smażonego karpia z okolicznych stawów rodem jadłyśmy, życząc Wesołych Świąt wszystkim po raz wtóry w tym okresie. A dzisiaj zajechało nam się na uroczystość urządzaną co roku w domu kultury, śpiewania kolęd przez miejscowych śpiewaków.
Sala była pełniutka, zainteresowanych bardzo wielu. W pierwszym rzędzie siedział batiuszka obok księdza katolickiego i wójta. Występy rozpoczęły najmłodsze dzieciaki z czeremszańskiego przedszkola i poradziły sobie bardzo dobrze, śpiewając rezolutnie: Christos radiłsia, radujsia! Potem wystąpiło kilka chórków ze szkoły podstawowej, dzieci śpiewały zarówno kolędy po polsku, jak po swojomu (nie ośmielam się stwierdzić w jakim języku były śpiewane, czy był to język rusiński, białoruski, ukraiński czy starocerkiewny, na to co bardziej uczony ma inne zdanie, zatem pozostaję przy najpopularniejszej nazwie: swojski, tutejszy język). To bezawaryjne pomieszanie religii, kultur i języków jest dla autochtonów czymś tak naturalnym, że niczego dziwnego w tym nie widzą. To tylko przybysze z Polski, jak ja, wciąż bywają zdziwieni (jak najbardziej mile) i zafascynowani czymś, co dawno temu było dla naszego kraju oczywistością.
Wystąpiły też małe uczennice gry na instrumentach, pianinie, klarnecie, grając i śpiewając cieniutkimi głosikami. Oraz orkiestra dęta dzieci, z której niektóre górne tony trąbek niezwykle przypominały mi pianie naszych dorastających kogucików, ćwiczących dopiero głosy.
Po części przed-i-szkolno-gimnazjalnej wystąpiły panie z trzech okolicznych wiosek, tj. trzy zespoły śpiewacze, które w moich rodzinnych stronach z pewnością byłyby nazywane Kołami Gospodyń Wiejskich, ale tutaj nie mają takiego statusu i nigdy takiego nie było, o ile wiem. Nieco im się czasem piosnki myliły, zapominały słów, z pewnością za mało próbowały wcześniej, ale widownia wybaczała im wpadki, klaskając zachęcająco. Zadowolone kobiety zatem odśpiewały Mnogija lieta, aby pobłogosławić i podziękować wszystkim za wsparcie.
Po nich wystąpiły chóry parafialne, kościoła katolickiego z klasycznym repertuarem chyba moniuszkowskim (nie jestem znawczynią, ale na coś takiego mi to brzmiało), i z cerkwi prawosławnej. Oczywiście starocerkiewne pienia na głosy o wiele bardziej chwytają za serce, także osoby wychowane w katolickiej części kraju, jak ja nie przymierzając, więc pominę wnioski wynikające z prezentacji, która - na moje oko - była także swoistą rywalizacją obu chórów.
Imprezę zakończył zespół chóru ludowego z Białegostoku, złożony z byłych rodowitych Czeremszan, którzy wyjechali mieszkać lub uczyć się do stolicy regionu. I ci najbardziej mi się spodobali, bo śpiewali po swojomu, z ikrą i starannie rozłożonymi głosami. Przyjemnie jest słuchać Podlechitów. Wszyscy ci z ruskiej nacji mają wrodzony słuch absolutny i od dziecka świetnie sobie radzą z białym śpiewem. Taki śpiew wymaga otwarcia pierwszej czakry, puszczenia brzucha, zaśpiewania całym gardłem z płuc, stojąc mocno nogami na ziemi. I wpływa na cechy charakteru później także. Oraz daje miejscowym korzeń dla duszy, jak nic innego na świecie.
Po imprezie powróciłam do chaty, w której Anna zawiesiła była właśnie w kuchni węża ledowego i mamy tak oto oświetlenie choinkowo-świąteczne na co dzień. Idzie wszak małanka, prawosławny sylwester!
No, i tak tu się teraz mam. Tak tu się jest.

5 komentarzy:

  1. A wiesz że do Polski i Niemiec jakiś wielki śnieg ma przyjść juz niebawem?

    Mnogije lieta to u nas w cerkwii zawsze po ogłoszeniu w niedzielę kto jakie urodziny czy imieniny ma :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie jest mieć takich znajomych z innej kultury, sama z chęcią poszłabym na takie Święta

    OdpowiedzUsuń
  3. "Bezawaryjne pomieszanie kultur" jak to nazwałaś zgrabnie, nie powinno dziwić nikogo. Wszak wszyscy mamy słowiańskie korzenie i to jest piękne :) Miłego świętowania życzę

    OdpowiedzUsuń
  4. chyba podobnie śpiewaja górale. Ciarki przechodzą na te ich gardlane dźwięki. Korzeń dla duszy? Świetne porównanie. Że też my, świętokrzyscy czegoś takiego nie mamy. Ubożuchno...

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie tak. Podrzucam filmik z koncertu zeszłorocznego zespołu dziecięcego z naszego miasteczka, Hiłoczka, na kolędowym też występował. Co prawda to nie kolędy na filmie i jakość kiepska, ale można się zorientować:
    http://www.youtube.com/watch?v=OvYikD6ZQLY
    A kolęd tutejszych można sobie posłuchać z płyty zespołu Prymaki na przykład:
    http://www.youtube.com/watch?v=mDGTd5VCmTk&list=PLH4t12ecjA7Vwn2CuMLp8bCq4okttrPVm
    (tu słychać skąd się wziął Czesław Niemen, tj. z jakiej kultury)
    ES

    OdpowiedzUsuń