23 sierpnia 2011

Sztuka przetrwania

Pisałam już o tym, że czasem, a czasem dość często różne wątki z wydarzeń w ciągu dnia zbiegają się ze sobą tematycznie, choć są od siebie niezależne i pokazują się przypadkowo. Razem tworzy się... nastrój. A może też jeszcze jakieś przesłanie...
Tak było przedwczoraj. Gdym obejrzała sobie na YT wykład Darka Kwietnia na tematy surwiwalowe, tj. o sztuce przetrwania w obecnych czasach.
Temat dla mnie jak najbardziej nie nowy, bo - do diabła - właśnie z tego powodu mieszkam na wiosce daleko od szosy, w przygranicznych leśnych bezludziach i staram się żywić samodzielnie i czcić wolność od cywilizacji w jak największym stopniu, możliwym na razie do urzeczywistnienia. Natomiast był całkiem nowy dla mojego gościa, który mi w tym oglądaniu towarzyszył, trzeciego dnia nudząc się już coraz bardziej świeżym powietrzem, gdakaniem kur, pianiem koguta, beczeniem kóz, dojeniem, brakiem telewizji, niemożnością obejrzenia meczu, poskajpowania ze znajomymi itd.
Wykładowca sztuki przetrwania właściwie tylko wprowadzał do tematu samego przetrwania, więc niewiele podawał sposobów na nie. A wprowadzenie polegało na przytoczeniu licznych przykładów absurdalnych reakcji młodych ludzi na kwestię - ćwiczonego z własnej woli dla rozrywki - realizującego się hipotetycznie armagedonu. Otóż pobyt osób, nawet świetnie wytrenowanych wojskowo w zwykłym "szczerym polu" przez kilkadziesiąt godzin kończył się histerią i paniką, a w rezultacie popadnięciem w chaos i zbłądzeniem. Ludzie, zbierający się w lesie na wyznaczoną "godzinę 0" zabierali ze sobą z domu laptopy, a nawet pewna dziewczyna wzięła... pralkę. Jako niezbędniki do przetrwania. Ktoś nie potrafił się zwyczajnie załatwić w leśnych krzewach i po kilku dniach wstrzymywania wylądował w szpitalu. Brak komórek, internetu i telewizji był najgorszy do zniesienia. Z trudem panowano nad budzącą się z tego powodu agresją... I więcej jeszcze można sobie o tym posłuchać samemu, więc relacjonować całości nie będę.
Te przetrwaniowe informacje ukazały się jeszcze raz w obejrzanym tego wieczoru - niezamierzonym sposobem - filmie "Wojna światów" Spielberga. Już w sposób dosadnie ilustracyjny, choć wciąż fabularny i przez to bajkowy.
Rozmyślam ostatnio wciąż nad tłumaczonym właśnie almanachem Nostradamusa, no, i pewnym zdaniem z niego:
"Przyjdą takie czasy... gdy szczęśliwi będą ci, którzy będą szli i nie będą stąpać po ziemi, a jeszcze szczęśliwsi ci, którzy nie będą mieli nic lub mało."...
Rzeczywistość skrzeczy... ludźmi absolutnie nie gotowymi, rozmamłanymi i rozpieszczonymi, zidiociałymi od patrzenia w ekran, czytania i pisania niepotrzebnych ostatecznie tekstów, gadającymi od rana do wieczora i w nocy też, z rękami w kieszeniach, o tym, jak i co powinno wyglądać.

Ale to tak sobie jeno wzdycham... Nie da się nikogo uratować od niego samego na siłę. Sztuka przetrwania też na tej świadomości polega.

7 komentarzy:

  1. Właśnie zauważyłam, że pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po obudzeniu było włączenie dziecku bajki w tv i uruchomienie laptopa - dla siebie :( Tak trudno się od tego oderwać, to jak narkotyk.

    OdpowiedzUsuń
  2. heh, właśnie o tym trochę pisałem, tym razem nie przypadek - ale inspiracja tym postem

    wydaje mi się, że sam potrafię przeżyć bez mediów i elektroniki (już to robiłem, z resztą)

    OdpowiedzUsuń
  3. jezusie maryjo! ręce łamać! ES

    OdpowiedzUsuń
  4. Dodam jeszcze w akcie desperacji, że ostatnią rzeczą, jaka robię w ciągu dnia jest wyłączenie telewizora. Nie, przepraszam, najpierw zasypiam, telewizor wyłącza się sam.
    Nie ma już chyba dla mnie ratunku. :(

    OdpowiedzUsuń
  5. nie, Karolino, nad tobą, ale nad twoim dzieckiem. Ty zapewne jeszcze nie byłaś wychowywana tym sposobem, a jeśli nawet, to leciały wtedy w tv ciekawsze dla dzieci rzeczy... wyzdrowienia życzę, ES

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, to wyzdrowienie jest mi bardzo potrzebne. Rzeczywiście - ja całe dnie spędzałam na podwórku. Teraz nie wyobrażam sobie, że moje dziecko mogłoby SAMO "włóczyć się" bez kontroli po dworze tak robiłam to ja i inne dzieciaki 20 lat temu; to chyba choroba naszych czasów. Muszę popracować nad sobą; jak piszesz - najważniejsza jest świadomość, ja ją już mam. Jest źle.
    Mam nadzieję, że będę mogła jeszcze czasem coś tu skrobnąć, że nie skreśliłaś mnie z listy swoich czytelników jako osoby całkiem rozmemłanej i zidiociałej od patrzenia w ekran ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń