14 sierpnia 2011

Automaty na wsi

Dopiero wczoraj był czas pojechać do Hajnówki i odebrać ze sklepu kupioną internetowo pralkę. Marki Whirlpool, w promocji tańszej o stówkę. Brudów narosło w koszu tyle, że przestał się domykać, a czystych ubrań na zmianę brakować w szafie.

Na naszej wiosce, od czasu pociągnięcia wodociągu stopniowo zaczyna się modernizacja. Np. pani Marusia zarządziła, że w chacie ma być łazienka, bo ona chce przed śmiercią zażywać jeszcze prysznica, korzystać z kibelka bez wychodzenia na dwór i... to już kompletna rewolucja, mieć prawdziwą stieralnuju maszynu, awtomat, żeby przestać się męczyć.
- Niekotoryje gawariat, szto my staryje, nam nie treba uże niczewo. No, ja dumaju, a szto budiet, kak my pażywiom s diedom sto liet? U mienia eto jeszczo dwadcat liet! - mówi na pół żartem w swoim białoruskim rosyjskim.
Inne starsze gospodynie piorą tradycyjnie. W pralce Frani, wstawionej do letniej kuchni. Ciągną do niej wodę ze studni pompką elektryczną szlauchem albo noszą wiadrem. Wylewają prosto na podwórze.
Słyszałam w moich stronach o jednym, co automat podłączał sobie do kranu, a rurę z wypływającą wodą wystawiał po prostu za próg domu, ale tutaj takiego wygodnictwa nie spotkałam.
Myśmy też prały w takiej po-babcinej praleczce na początku naszego zamieszkiwania na Podlasiu, bo choć woda była w chacie dąbrowianej, to nie było żadnego odpływu i trzeba było wszystko dopiero zorganizować, czyli zbudować instalację.
Dzisiaj odbyło się uroczyste odpalenie naszej nowej stieralnoj maszyny. Działa. Pogoda zdatna na suszenie, więc mimo niedzieli przybywa wypranych ubrań na sznurze rozwieszonym pomiędzy akacjami za domem...
Ja zaś warzę kolejne przeciery pomidorowe.

4 komentarze:

  1. Gratuluję! Pamiętam jaka radość była jak my swój pierwszy automat kupilismy ( Jezu, zaczynam w myślach zaciągać po rosyjsku i prawie napisałam "kupilim:-)))Bardzo przekonująco piszesz....)A potem jak nam "siadła" na amen - już w Siedlisku też recznie prałam. Kiedy przyjechał nasz whirpool siadłam sobie w łazience i chyba z godzinę patrzyłam jak pierze z błogim uśmiechem:-)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim pierwszym automatem była Frania, czasami synkowie wrzucili mi buta do pralki, albo szufelkę piasku, wodę nosiłam od sąsiadki, a tę zużytą wlewałam do dziury w ziemi, po prostu wsadzając tam wąż odpływowy, gdzie ona się podziewała, nie wiem. Pewnie płynęła podziemnymi korytarzami, codzienne pranie było wpisane w harmonogram dnia, potem powstał we wsi wodociąg, ale my już wyprowadzaliśmy się do miasta, do bloku, nie wytrzymaliśmy tam długo, mimo łazienki i wody w kranie. A to wszystko było strasznie dawno, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. ech tak! pralka to Ci dopiero wynalazek! Sama prałam w rękach 2,5 roku mając maleńkie dziecko, no ale miałam gorącą wodę w kranie, tyle że nawet frani nie było;/
    Doceniam więc pralkową wygodę BARDZO!
    Pamiętam może 20 lat temu, jak babcia robiła pranie, na Mazowszu... zbierała brudy dłuższy czas, potem gotowanie wody na piecu w letniej kuchni... W następnej fazie Frania dopomagała... a potem w wiadrach, miskach babcia zawoziła pranie wózkiem dwukołowym nad pobliską rzeczkę. Konieczne było przejście przez podwórko sąsiadów, by sobie drogę skrócić - inaczej byłaby wyprawa na pół dnia!. I potem nad rzeczką, na drewnianym pomoście babcia klękała i w tej zimnej wodzie pranie płukała. Ech to była mordęka!
    Jakie my dziś dziewczyny łatwe życie mamy!
    Raz że to dawno wcale nie było, a dwa po drugiej stronie owej rzeczki stał mój blok... i miasto się zaczynało!
    Babcia od półtora roku nie żyje, pewnie w Niebie nosi szatę białą, której w chmurach płukać juz nie trzeba?
    pozdrawiam serdecznie w wielkopolskiej wsi, gdzie to co piszesz o cudnym wschodzie w głowach się nie mieści zupełnie>

    OdpowiedzUsuń