Aby uczcić święto narodowe Anna wybrała się 11 listopada na kilkugodzinną wycieczkę zorganizowaną w rezerwacie Puszczy Białowieskiej. Za jedyne 10 złotych bilet. Musiała wyruszyć o wczesnym mglistym poranku, by zdążyć dojechać na czas pod Muzeum. Zebrała się tam grupa około dziesięciu osób przybyłych z różnych miejsc, Warszawy, Białegostoku i mniejszych miejscowości, jak nasza, w przewadze żeńskiej trzeba dodać. Rodzina z dziećmi i reszta dorosłych. Pod przewodem starszej pani pełniącej rolę przewodniczki przeszli trasę
około 7-kilometrową. Takich grup było oczywiście więcej i każda osobno i w nieco innym czasie wychodziła na ścieżkę.

Doświadczenie było dość powolne. Z racji listopada nie było nadmiaru pięknych okoliczności przyrody, susza zniweczyła pewne atrakcje błotne, które tam na ogół do tej pory bywały, więc przewodniczka zabawiała uczestników informacjami o historii puszczy, czasach królewskich, carskich i wojennych. Posiadała także w torebeczce malutką, zgrabną książeczkę, którą często wyciągała, ze zdjęciami i opisami okazów możliwych do napotkania w lesie, grzybów, porostów, ptaków, zwierząt, drzew i roślin, aż Annie się westchnęło z zazdrości. Wydawnictwo musiało mieć już swoje lata. Obecnie trudno coś takiego znaleźć w ofercie księgarskiej.

Niedawno kupiłyśmy sobie trzy atlasy ptaków i owadów, aby umieć rozróżniać to, co nam się ukazuje codziennie przy domu. I jakież było moje rozczarowanie! W dwóch różnych atlasach ptasich zostały dokładnie te same ptaki ukazane, z innymi opisami, równie mało wartościowymi, zdjęcia różnej wielkości nie oddające dobrze ani kolorystyki danego gatunku, ani wyglądu samca czy samiczki. Strata pieniędzy! Nawet sikorki bogatki w nich nie uświadczysz, jedynie jedna, nader uboga.
Natychmiast doceniłam moje sfatygowane już dość, dwa małe atlasy, ptaków i chrząszczy, które kupiłam sobie jeszcze w czasach liceum, czyli w latach 70-tych. W tych małych książeczkach zmieszczono całą podstawę gatunków występujących w Polsce, pięknie barwnie narysowaną i opisaną ornitologicznie i entomologicznie z naukową dokładnością, ptaki są podobne do siebie jak najbardziej, i wszystkie sikoreczki, bogatka, modra, uboga, czubatka, sosnówka są w nim uwiecznione, podobnie chrząszcze i chrząszczyki. Wielkość tych atlasików naprawdę nieduża, poręczna, łatwo mieszczą się w torebce i nie obciążają plecaka podczas wycieczki, jak owe najnowsze wydawnictwa psudo-naukowe. Będą mi służyć do końca.

Bożesz właśnie, muszę zapisać, gdyż nie opisałam byłam na blogu, radości jednego dnia wrześniowego (chyba), gdy we wszystkich oknach w domu pojawiły się nagle gromadki furkoczących radośnie powietrznych gości, sikorek, które prosto z drogi przyleciały się pokazać. Rozćwierkane, uśmiechnięte, siadały na parapetach, stukały w szybę, furkotały pod dachem tarasu. "Jesteśmy już! Witajcie! Pamiętamy o was! I wy o nas nie zapominajcie!". No, więc nie zapominam i coś tam im zawsze podsypuję, szykując codziennie karmę dla hodowlanych ptaków, czyli dwóch kaczek i indyczki (Igor właśnie kilka dni temu czmychnął do nieba, naturalnie, ze starości). Sikorki często okupują sąsiednie drzewa, lipę i akacje i podczas spaceru zawsze słyszę ich wzmożone ćwierkanie. Mam wrażenie, że się ze mną komunikują, więc odpowiadam niezdarnym pogwizdywaniem w ich stylu. I tak sobie gwarzymy. Zimą oczywiście dostają stałe mocne porcje przetrwaniowe z ziaren różnego rodzaju zlepionych smalcem, (nie tak jak teraz), a Anna postanowiła ulepić im z gliny specjalny karmniczek.

Poza tym na wycieczce wreszcie uwierzyła, że nasz przydomowy dąb, świeżo niedawno przystojnie podgolony na Kmicica, w porównaniu z tym uwiecznionym na powyższym zdjęciu, to żaden gigant, ledwie
stuletni nastolatek. "Tak, to on nas ma, a nie my jego, fakt"...
Ponoć tysiącletnie dęby już nie istnieją, orzekła pani przewodniczka. Jak mają istnieć,
pytam. Gdy są wycinane w pień w ich młodości? Dawno poszły na
klepki do beczek handlarzy winem, podobnie jak wiekowe sosny na maszty statków
takich Kolumbów i Amerigów Wespółcich. Jeszcze kilka lat, a młodzież będzie się uczyć za pośrednictwem AI, że tysiącletnie dęby to jeno słowiański mit był i nigdy takowe nie istniały. No, może 500-latki, najwyżej.