17 kwietnia 2018

Uwijamy się

Wiosna się umacnia i zaznacza. Odzyskujemy siły.
Po prawosławnej Wielkanocy zjawili się majstrowie dwaj i rozpoczęli remont głównego pokoju, umówiony już jesienią. Zerwali drewnianą, chyboczącą się tu i ówdzie podłogę, wynieśli potężne drewniane legary, oczyścili nieco podłoże i zalali pierwszą warstwą betonu. Mimo, że pozostało jeszcze 2/3 tyle żwiru, ile zużyli, zalegającego na kupie od czasu stawiania "budy", oznajmili, że to może być za mało i nie chcą ryzykować niedoróbki przy drugiej wylewce. Zażyczyli sobie nowej kupy żwiru. Jednak ich stały dostawca doznał awarii ciężarówki, inni zaś zapytani telefonicznie albo jeszcze nie wożą, albo dawali takie ceny za sam transport, że skorzystać z ich usługi to hańba dla klienta (transport 3 x droższy od towaru). W takim razie stanęło na tym, że czekamy drugi tydzień. Aż się coś wyjaśni. Samochód naprawi, albo jakiś tani dostawca rozpocznie pracę. Oczywiście myśl, żeby wykorzystać to, co jest na miejscu, a w razie małego braku ukopać (mamy działkę na wydmie i piasku pod dostatkiem) nie ma prawa się przebić w tym wypadku. Honor nie pozwala. A z nim lęk, że z trudem znalezieni majstrowie zostawią sprawę, jak zostawili. I będziemy już ciągle mieszkać na betonie...

Dzięki tym pracom nie było przez kilka dni dostępu do internetu (teraz jest, bo wylewka stwardniała i dało się wnieść stolik z komputerem). Odwyk był dla mnie mocno pouczający. Wróciłam do lektury książek, które wreszcie - z racji nowych większych regałów wychynęły z pudeł (gdzie tkwiły jeszcze od czasów przeprowadzki z Warszawy)  i uznałam, że trans w jaki wprawia mój mózg podłączenie do sieci jest pożerający i unicestwiający. Zmieniam zatem tryb pracy umysłowej na inny, mniej sieciowy.

Wczoraj zaś, przy okazji nowiu księżycowego, udało się dokonać pierwszej poważnej pracy w gospodarstwie, jednej z kilku najważniejszych, mianowicie wywózki obornika z koziarni do ogrodu. Anna rano pojechała rowerem na wioskę i udało jej się zrządzeniem Opatrzności sprowadzić pracownika. Trzeźwego, chętnego do pracy. Nakarmiłam go porządnie, napoiłam, a oni oboje pracowali pilnie przez 8 godzin, rwąc parkiety tak wysokie, że kozy już rogami o sufit zahaczały.
Udało się oczyścić trzy główne boksy, zostały jeszcze dwa najmniej załadowane, które już obie skończymy.
Wożenie fur na pole tak zmęczyło starego Santa Clausa, że coś mu się porobiło tak, że strach nim jechać gdziekolwiek dalej. Zatem sprawa kupna nowego starego samochodu pilna się zrobiła.

Poza tym przyjechały kurczaczki jednodniowe z wylęgarni i oto zaczynam doroczne dokarmianie. Nadmiar jaj przyda się na coś, niewątpliwie.

Trwa też robienie grządek i sianie, na razie liściastych nowalijek. Nie spieszymy się. Jest sucho, na deszcz się zanosi już trzeci dzień i nic. Oraz piłowanie drewna i układanie pod daszkiem. Codzienne ćwiczenia gimnastyczne.

Zaczyna kwitnąć klon przy domu. Pszczółki się uwijają, brzęcząc mile dla ucha.

3 komentarze: