25 marca 2014

Strata i zysk

Dwa dni temu zdechło jedno gąsiątko. To zwykła rzecz, gdy kupuje się jednoniówki, przeważnie jedno-dwa na dziesięć są spisane na straty. Przyczyną jest wirus pewnej choroby, której miana nie pamiętam, a który przenoszony jest od matki na pisklę poprzez jajo. Objawem jest wtedy dość szybkie podupadanie pisklęcia, oraz okulawienie, utrata równowagi. Dzieje się to w przeciągu dwóch tygodni. Niektóre przeżywają, ale są o wiele mniejsze od reszty, kuleją, skubią się itp. przez całe życie.
No, więc Anna zakopała padłe gąsiątko gdzieś w lesie, choć na dobrą sprawę nie warto tego robić. Bo las i tak wyciąga zawsze wszystko, co zakopane i pożera w przeciągu kilku godzin, lub doby. No, ale człowiek jest estetą. Poza tym lepiej nie rzucać truchła na żer naszym kurom bądź psom. Niech sobie poczeka na leśnego drapieżnika.
I ledwie to zrobiła odkryła w oborze nowonarodzone koźlątko. Nareszcie Gwiazda powiła! Zgadnijcie, jakiej płci? Tak, zgadza się! Koziołek....
Tak śmierć została zrównoważona narodzinami nowej istoty.

Wczoraj zaś dzień zapowiadał się pogodnie, po nocnym deszczu świat był świeży, umyty. Zabrałyśmy się za kończenie prac zdobniczych w altanie, a potem Anna zaprowadziła stado na ugór, aby trochę podjadło zielonego. Ja wróciłam do domu, napaliłam w piecu (gąsiątka lubią mimo wszystko ciepło, więc robię to dla nich, bo nam to już nie zawsze konieczne), wstawiłam obiad i w przerwie rozłożyłam karty. Hm... sekwencja kart pokazała najpierw nagłą stratę, potem zysk. Ledwie to odczytałam zadzwonił telefon. Anna wzywała mnie z pola na pomoc.
- Wypuść psa, coś się dzieje z gulgułami w krzakach, nie mogę odejść od kóz.
Wypuściłam Kolę, która pobiegła z głośnym szczekaniem ku stadu, i sama za chwilę dołączyłam. Przejęłam stado, a Anna z psami poszła szukać indyków.
Po kilku minutach wróciła niosąc w ręku martwą indyczkę...
- Mignęło mi coś żółtawego. Na pewno lis. Ciągnął ją przez krzaki i trafiłam po zgubionych piórach.
Miała zgruchotany kark jednym ucapieniem szczęk. Była jeszcze ciepła, więc poszła na rozbiór.
Gdy odjechali, a Anna obrała indyczkę, znajdując w niej oprócz kształtujących się dopiero jaj, także jedno całe, gotowe do wyjścia odnalazła się najstarsza indyczka, przyszła sama, zdenerwowana. Gdzie jeszcze dwoje?
Ruszyłam drogą na pola, a Anna rowerem przez wieś. Gulganie naprowadziło nas w jedno miejsce. Udało się przygnać do domu jeszcze jedną zgubę, indyczkę. Nie było jednak indora.
- Źle to widzę - orzekłam.
Ruszyłyśmy znów na pole, Anna rowerem i z lepszym wzrokiem szybciej odnalazła zgubę. Także zagryzioną lisimi zębami, ze zgruchotanym karkiem i lekko zasypaną piaskiem. Lisisko spłoszone uznało, że lepiej wiać, niż ciągnąć tak ciężką zdobycz, więc spróbowało ją ukryć.
- Kurwa! - wymsknęło mi się na ten smutny widok.
Indor także poszedł na rozbiór. Jako upolowana dziczyzna. Kawał mięcha, tłusty jak dotąd żadne nasze zwierzę nie było, to zapewne zasługa ciepłej zimy i możliwości żerowania od dawna.

3 komentarze:

  1. Szkoda indyków ale to nauka że wilk i lis oraz inni amatorzy drobiu są u siebie i w krzakach ich nie upilnujecie . Pastuch elektryczny i siatka może pomóc ale jeszcze jeśli coś nie nadleci. My mamy wszystko naraz wilka , lisa , wydrę , tumaka , gronostaja i orła oraz niedżwiedzia od czasu do czasu i tylko niedżwiedż był górą zjadając siedem rodzin pszczelich razem z plastrami. Pozdrawiamy powodzenia Obidowscy.

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie lis potrafił dobrać się do kurnika, o ile nie było huskych upalowanych przy budach z przodu wybiegu. Bez siatki nie wyobrażam sobie puszczać jakiegokolwiek drobiu luzem.

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas sam się puszcza, siatka i płoty dla niego nie istnieją. Psy są najlepsze. Niestety, nasza Kola jest już emerytką i biega tylko w czas ataku, poza tym wyleguje się, Laba zaś akurat ma miesiąc przerwy, z powodu cieczki. No, i stało się. :( Ot, odwieczna walka człowieka z lasem. ES

    OdpowiedzUsuń