20 października 2010

Blokady na drodze

Dzień stracony dla twórczej pracy przez komunikację, czyli jej brak.
Rano przyjęłyśmy wizytę pani Marusi z córką, oglądających nasze ostatnie i przedostatnie instalacje wodociągowe.
- Wot, maładcy - chwaliła nasze dzieło staruszka, w tym wygląd domu i różne inne usprawnienia, których u niej wciąż brak.
Mieszkając w Polsce od kilku lat codziennie nosi wodę w wiadrach ze studni dla krów, byków, drobiu i siebie s diedom. Pierze we Frani, korzysta z wychodka i myje się w misce. Na Białorusi zaznała kołchozowych udogodnień i marzy jej się teraz chociaż brodzik z prysznicem, o zlewie w kuchni nie mówiąc.
Ania, korzystając z podwózki (podwody, jak mawiają u mnie w piotrkowskiem) zabrała się z nimi do Czeremchy, a stamtąd wojadżerem dotarła do Kleszczel. Punktu, w którym teoretycznie można złapać autobus do Siemiatycz. Spóźniła się jednak, gdyż nikt nie umiał określić dokładnie o której jeździ ten autobus, a internet rano odmówił nam posłuszeństwa. Na miejscu okazało się, że już pojechał, a następny i ostatni jednocześnie jest dopiero po 16. Zatem spróbowała złapać na trasie autostop. Udało jej się po jakimś czasie. Szczęśliwie trafiła na ludzi jadących na Grabarkę. Wysadzili ją na zakręcie, ale dalej nie zdołała już posunąć się ani o krok. Nikt się nie zatrzymywał. Dopiero wzmiankowani wyżej państwo (zamiejscowi), wyjeżdżając z Grabarki podwieźli ją do Siemiatycz. Tam pieszkom na koniec miasta do zakładu mechanicznego i uff, udało się usiąść za własną kierownicą.

Słowem, region podlaski ma wciąż całe wielkie obszary, gdzie podróżuje się jak w latach 50-tych ubiegłego stulecia.
Dobrze, że nie musiała wracać tą samą drogą, bo pewnie jutro bym się jej doczekała. Tak, przebycie odległości ok. 40 km zajęło jej "ledwie" 7 godzin.

Ja tymczasem wzięłam się za rozplantowanie dwóch wzgórków piasku, które chłopcy wczoraj zostawili nie wiadomo po co. Chyba, żebym się dzisiaj nie nudziła. Kiedy mi się to jakoś udało, poszłam na wioskę szukać kóz.
Kozy, niezwykle samodzielne ostatnio, powędrowały sobie bowiem drogą koło sadu aż na koniec płotu od ogrodu pani Wiery, przeszły na jej stronę i wróciły paść się za jej stodołą, gdzie jest jeszcze trochę zielonej trawy. Tamtędy podreptały do sąsiadów.
Idąc drogą przez wieś zauważyłam Mikołajową na podwórku i zawołałam z daleka:
- Nie widziała pani moich kózek?
- A ło - pokazała ze śmiechem za swoją stodołę.
Kiedy przechodziłam przez jej podwórze zauważyłam, że Mikołajowa robi pranie w letniej kuchni, we Frani oczywiście. Studnia otworzona, żuraw nastawiony z wiadrem do ciągnięcia.
- No, już niedługo będzie można zainstalować pralkę automatyczną w domu i przestać się tak męczyć - powiedziałam.
- A co tam, nieee - uśmiechnęła się nieco stropiona Mikołajowa. - Nie chcę. Automaty tyle przycisków mają, kto by to spamiętał do czego są. Żeby jakaś najprostsza się trafiła... ale takich w sklepie nie mają.
I tak to jest na tej naszej wiosce.
Kran w domu może sobie starsi i zamontują, ale już odpływ wody z niego, albo inne udogodnienia typu prysznic czy kibelek, to już na pewno nie za ich życia u nich nastanie, jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Z drugiej strony starzy są, po siedemdziesiątce, niektórzy więcej, przywykli, nigdy inaczej nie mieli. Poza tym są mało zaradni, nie umieją znaleźć firmy, sklepu, części, nie znają się, łatwo ich oszukać na cenie i wykorzystać finansowo. To ich zniechęca. Jedna z kobiet opowiadała z przerażeniem, jak się u córki w wannie wykąpała i potem wstać nie mogła w niej na nogi. Już nigdy w życiu do czegoś takiego nie wejdzie, bo to zabawa dla młodych sprawnych. To są dołujące historie, które wybijają im z głowy głupie zachcianki.

I tyle zdarzeń. Ach, wraz z przyjazdem Ani naprawił się internet. Pewnie coś nie łączyło.

4 komentarze:

  1. Hm.. 40 km to rowerem daloby sie w dwie godziny. Nie macie roweru?

    OdpowiedzUsuń
  2. Macie. Ale kto pomyślał, że autobusa ne bude? ;-) Przyzwyczajenia z zachodniej Polski wychodzą.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  3. 40 km w 7 godzin to i pieszo można zrobić, jak się ma kondycję. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ewa:
    heh, no tak :)
    Ja dorastalam na lubelszczyznie, tam gdzie dziadkowie mieszkali komunikacja byla mniej wiecej taka jak opisujesz, wiec oczywiscie nawet do glowy by mi nie przyszedl autobus, od razu o rowerze pomyslalam :)

    OdpowiedzUsuń