7 sierpnia 2011

Nauka rzemiosła

Najpierw przy pomocy pani Heli ustawiłyśmy nabyty warsztat tkacki wstępnie na tarasie. Była to chwila zapoznania się z jego częściami składowymi i konstrukcją. Rozkładanie i składanie go na części było kiedyś częstą praktyką, przenoszono go z pomieszczenia do pomieszczenia, od domu do domu. Ostatnie 40 lat spędził w stodole.
Zrobiony ręką stolarza zajmującego się zawodowo wytwarzaniem takich warsztatów, w latach 20-tych ubiegłego wieku, z drewna jesionowego, prezentuje się nadal znakomicie.
Niedawno przyszedł czas kolejnych przenosin warsztatu na miejsce docelowe. Postanowiłyśmy ustawić go na poddaszu i tam zaopatrzyć w osnowę.
Nie jest to łatwe, wymaga wiedzy i praktyki. Na Podlasiu, w naszej i sąsiednich wsiach wciąż żyją kobiety, które znają sztukę tkania i umieją to robić. Właściwie w każdym gospodarstwie były lub nadal są (schowane gdzieś na strychu albo w stodole) stare warsztaty tkackie, a gospodynie umiały tkać, nauczyły się tego od swoich matek i babek, i tkały - dywany, płachty, chodniki, pasiaki, tkaniny lniane - dla swego domu i rodziny.
Odtworzenie całego procesu, aby go sobie przyswoić, wymagał od nas (a właściwie Ani, najbardziej sprawą zainteresowanej) kilku skoordynowanych i zaplanowanych działań.

A zaczęło się tak...


Oto pani Nadzia z drugiej wsi snuje nici na snowalnicy. Aby potem móc je - jak struny w instrumencie muzycznym - nałożyć na wałek w warsztacie i rozciągnąć we właściwy sposób poprzez nicielnicę i berdo.


A następnie trzy umówione wcześniej i zebrane na poddaszu kobiety (Ania, pani Nadzia i Nina) zabrały się wspólnie za nakładanie osnowy na warsztat.


Mistrzynią główną była przez dwa popołudnia pani Nadzia. Szczęśliwa, że może się swoim doświadczeniem i wiedzą z kimś chętnym do nauki podzielić...


Warsztat już w pełni uruchomiony rozpoczął pracę. Nie ma jeszcze na nią zbyt wiele czasu, ten przyjdzie pewnie jesienią, zimą, ale chodnik już się plecie...

5 komentarzy:

  1. Coś mi się wydaje, że będzie nowe hobby :)
    Sporo miejsca zajmuje to urządzenie, więc stryszek chba faktycznie dobrym miejscem, o ile w zimne dni macie tam na tyle ciepło, by działać.
    Ciekawa jestem pierwszego wytworu :) Pozdrowienia dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moi dziadkowie zajmowali się tkaniem z własnego, wyhodowanego od ziarenka lnu, dodatkowo dziadek sam robił warsztaty tkackie. Niestety, kiedy jeszcze byłam dzieckiem, mój niechlubnej pamięci wuj, spalił, jak to określił "wszystkie klamoty" po teściach. Teraz mnie krew zalewa na to wspomnienie.
    Ciągnie mnie bardzo do tej rodzinnej tradycji i jeśli tylko będę miała okazję i możliwość, również chciałabym się nauczyć pracować na warsztacie tkackim.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam, jak będąc jeszcze dziecięciem, u sąsiada w kuchni stały rozłożone takie krosna, tkał na nich mąż gospodyni, uderzał takim czymś i dobijał nici do tkanego płótna. Siedziałam przy nim i obserwowałam, bo u nas czegoś takiego nie było, a jego żona, chudziutka i zasuszona kobiecinka kręciła nici wrzecionem, lniane, które on chyba potem brał do tkania, magiczne czynności dla mnie. Czy tylko dywaniki będą tkane? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Warsztat ma możliwość zwiększenia rozmiarów i dodania pedałów, można wtedy na nim tkać dywany i makaty wielokolorowe. Ale nie od razu Kraków zbudowano. Jest teraz czas na chodniki. Riannon, mnie też chodzi po głowie odtworzenie całego procesu tkania, od uprawy lnu i przędzenia począwszy, ale to na jakiś spokojny czas, może w przyszłości. Może raczej zaczniem od wyhodowania kilku baranów i przędzenia wełny. Będzie nieco prościej. Pozdrawiam, ES

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, zazdroszczę dostępu do takich mądrych kobiet. Chociaż rodzinę w siedleckiem mam, to tam nikt tkać nie tkał, ani nie prządł, bym mogła tej sztuki za młodu łyknąć. Babcie jedynie na darcie pierza mnie prowadzała. I to wszystko. A tu, na Szlunsku, to wszystko na maszyny poprzerabiali i ręcznej pracy już nikt się nie ima.
    A snowania jak dotąd (takiego dużego krosna) się nie nauczyłam. Chociaż swoje malutkie krosenko sama jestem w stanie obrobić i tkać pasy na owijacze dla "wcześniaków" i krajki przeróżne. Marzy mi się jednak takie prawdziwe krosno. Na zakup nowego, czy starego mnie nie stać. Mąż za to mi po cichu obiecuje, że jak tylko będzie trochę pieniędzy, to mi taki duży warsztat zrobi. Tylko kiedy te pieniądze będą...?

    OdpowiedzUsuń