28 sierpnia 2011

Kurza ofiara

Wielką prawdą jest to, co stwierdziła kiedyś któraś z komentatorek tego bloga, przytaczając pogląd swojej znajomej gospodyni, że grzechem jest zaciąć szczęśliwą kurę, bo robi się to dopiero wtedy, gdy staje się smutna...
Wszystkie zwierzęta to mają. Gdy są chore wpadają w depresję i izolują się, intuicyjnie gotując się na śmierć.
Ale od początku.
Około południa oderwał mnie od komputera wielki alarm koguta. Nawet kapci nie szukałam tylko wypadłam boso na taras, puszczając przed sobą psy. Spłoszyły natychmiast powietrznego bandytę, ktory oderwał się od ziemi przy drodze koło sadu i odfrunął. Kury, prowadzone przez uciekającego najżwawiej i rozwrzeszczanego szefa ewakuowały się gromadnie z pastwiska i ukryły czym prędzej w różnych zakamarkach. Tak, że już po chwili żadnej nie było widać na podwórzu.
Poszłam sprawdzić (włożywszy przedtem kapcie wyjściowe) i znalazłam kilka piórek wyszarpanych z zielononożnego kogutka, a sąsiadki stojące przy płocie opowiadały mi z daleka, jak to "ten, wiadomo co" wylądował, a one krzyczały, żeby go spłoszyć, ale dopiero pies go odgonił.
Wróciłam do domu, a tam na progu, w otwartych drzwiach na taras stała niedoszła ofiara drapieżcy, kogutek średniak, tak zszokowany, że chętnie by się chyba do mnie przytulił, w każdym razie przynajmniej może posiedział sobie ze mną przy komputerze.
Kiedy już go miałam wziąć do ręki ocknął się z transu i wziął nogi za pas.

Nie był to koniec dnia. Kurza kostusia po prostu zasadziła się na nasze obejście.
Podczas zamykania kóz w boksach Zofija otworzyła uderzeniem rogów wejście od swojego, Ania zatrzasnęła je mocno i przy okazji trafiła w głowę przebywającą tam dorosłą nioskę, brązową, trzylatkę. Ta poczuła się z miejsca nieswojo... Tu trzeba wyjaśnić, że zachowywała się podobnie już jakiś niedawny czas temu. Czym zwróciła naszą uwagę. Towarzyszyło temu zniesienie jaja bez skorupki. Znaczy - zaczyna być smutna. Bo ma poważny defekt. No, to teraz od walnięcia furtką od razu posmutniała na amen.
Decyzja zapadła właściwie od razu.

Po dojeniu, o nadchodzącym zmierzchu, gdy grzeczne kury już powinny wejść na grzędy, ale były niegrzeczne i rozlazły się jeszcze po obejściu, krogulec znowu zaatakował... Nie najadł się dzisiaj najwyraźniej i nie chciał odpuścić. Znów alarm koguta wywołał nas na dwór i psy spłoszyły rozbójnika. Znów odleciał znad kogutka zielonożnego. Bo znów nie zdołał go dopaść.

Zostawiłam psy na dworze, poczekałam, aż kury wejdą do kurnika i z latarką w ręku wyciągnęłam smutną kurę (skrytą w kącie pod grzędami) na dwór. Zjeżyła się ze strachu, gdy ją wzięłam do ręki, ale tylko przez chwilę.
Ania w tym czasie przygotowała miejsce i siekierę.
Zanim zdążyłam skończyć zmawiać pacierz kura już przeszła na drugą stronę.

Dorodna, zdrowa. Będą z niej co najmniej dwa sute rosoły.

5 komentarzy:

  1. Kurczę. Podziwiam ludzi, którzy mogą porządnym, jednym cięciem uciąć kurze, czy kaczce łeb, a potem to to wypatroszyć i oskubać. Nie byłabym w stanie zrobić czegoś takiego, nawet z pistoletem przystawionym do skroni. Tak mi się przynajmniej wydaje.
    Gdybym miała kury, to pewnie żyłyby do naturalnej śmierci. Albo bym kogoś prosiła o zakończenie cierpień takiemu smutnemu drobiowi. Albo by je coś zagryzło.

    A tak po prawdzie, to bardzo... hmmm... wciągający blog. Chyba jeszcze tu zostanę i poczytam wcześniejsze wpisy ;)

    A jakby była chęć, to zapraszam na http://cosel.pinger.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, może to jest najwłaściwszy sposób na smutki?

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudzinko, obciąć łeb, kiedy smutno? A jak za chwilę wydarzy się coś, co smutek weźmie precz? ;) Tylko łba szkoda ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudzinko, raczej nie liczyłabym na takie zdolności regeneracyjne człowieka ;)
    Nawet wampiry po odcięciu głowy już więcej się nie potrafiły odrodzić :P

    OdpowiedzUsuń