28 lutego 2017

Wychodne

Śnieg zeszedł już miejmy nadzieję ostatecznie. Wyjrzało słoneczko, zachęcając do podejmowania pierwszych aktywności na dworze. Na razie drobnych i krótkich, bo na przedwiośniu ciało jeszcze mdłe, człowiek musi się wdrożyć w fizyczne prace, nic na siłę. 
Taki czas kusi zwierzęta. Koźlęta z ciekawością wychylają się na świat boży. 


Zazdrosne oczy Feli i jej małej Bezy. Ona też tak chce!


Tym razem jednak wychodne miała Luba, z naczelnym kozłem gustownym Guciem i tegoroczną młódką, która już trzeci miesiąc zalicza.


Czyje to dzieci, przyznaję, nie rozpoznaję. Wszystkie podobne do siebie.


I jednakowo rozbrykane.


27 lutego 2017

Sezonowy sen

Od ostatniego razu przybyła w oborze jeszcze jedna para gąb do wykarmienia, znowu koziołki. Są w dużej przewadze w tym roku. Ostatnia koza już nie zdoła wyrównać stosunku liczbowego dziewczynek do chłopców, nawet gdyby się postarała.

Dzieciaczki mają się dobrze. Niektóre już z zapałem biegają po dworze.

Dzisiaj intensywne słońce sprawiło, że po raz pierwszy na poważnie wyległy na świeże powietrze pszczoły. Podejrzałam, wybrawszy się do permakulturowego ogródka. Wszystkie ule ożyły, więc jest dobrze.
Tak samo, po zimie krzaczki porzeczek, malin i truskawek gotowe są do wskrzeszenia.

Anna miała niedawno sen. Była w nim prognoza pogody na ten sezon. Dostała ostrzeżenie, że wiosna ruszy szybko, a późnym latem i jesienią będzie mocna susza. Dlatego trzeba wcześnie siać, aby roślinki zdołały urosnąć, zakwitnąć i wydać owoce.
Sen odnotowuję, będzie można sprawdzić w swojej porze, czy się spełnił.

25 lutego 2017

Trudne narodziny

Tynia dała nam jednak popalić Zaczęło się przed południem. Porykiwała boleśnie przy każdym skurczu. Długo szło. Zostawiona w zamkniętej oborze i boksie, dla spokoju. Anna chodziła tylko co jakiś czas posłuchać, czy jeszcze jęczy, czy już cisza. 
- Powróż, co będzie.
- Ty rzuć monetami. Jesteś bardziej przejęta.
- I co wyszło?
- 43 na 1.
- To znaczy?
- Hm... Ryk będzie trwał dotąd, aż trzeba będzie użyć siły do pomocy. Ale sprawy idą już do rozwiązania i dobrze się zakończą.
Rozłożyłam też karty. Piątka pik i Królowa kier.
- Ból, krzyk i szczęśliwa mama na koniec.
W końcu nastała cisza. I z nią urodzona samodzielnie brązowa córcia.
- Zapasłam kozuchę - robiłam sobie wyrzuty - za dużo owsa dostawała. I stąd problem.
- Niekoniecznie - uznała Anna - Dziecko jest duże, a Tynia miała jakiś czas temu kłopot z kośćmi miednicy, pamiętasz?
Nie był to jednak koniec kłopotu, co była zapowiedziała Księga I-Cing, a raczej tylko jego lekki zwiastun. Po kilkunastu minutach zaczęło się znowu parcie. Na świat chciało wyjść kolejne koźlątko. Znów zaczęły się ekspresyjne jęki. Tym razem dość szybko pokazała się na zewnątrz nóżka i pyszczek. Co robić?
Ano, Bozia telefon po coś stworzyła. Najpierw kontakt ze znajomą hodowczynią, która też taki przypadek już kiedyś rozwiązywała. Wniosek: ciągnąć! Nie ociągać się.
Poszłam do pomocy. Kozę trzeba było unieruchomić i mocno trzymać za rogi. Bardzo prędko jednak Anna straciła pewność siebie. I w tej niepewności swojej zadzwoniła do weterynarza. Akcja była już zaawansowana, zanim by dojechał ze swojej gminy upłynęłoby dużo cennego czasu. Dał więc kilka ważnych instrukcji przez telefon. Ciągnąć, ale nie za głowę i nogę, ale za dwie nóżki. Głowę trzeba wepchnąć z powrotem i znaleźć drugą nóżkę.

Na umyte i odkażone jak do operacji ręce, Anna wylała sobie nieco oleju jadalnego i zabrała się do zabiegu, nie zwlekając. Trzymałam kozę za rogi z całej siły, aby nie odbiegła. Ryczała wniebogłosy. Po dłuższej chwili udało się przeprowadzić całą rzecz, znalazła się druga nóżka. Nie mając pewności, czy właściwa, przednia, bo może tylna, Anna rozpoczęła ciągnięcie płodu. 
Koza zwijała się z bólu. Parła w skurczach, Anna ciągnęła, choć w ferworze pierwszego razu trudno było poznać kiedy przebiega skurcz, a kiedy rozkurcz. W końcu biedna koza upadła na kolana, i położyła się na boku. Rycząc oczywiście. Paradoksalnie ułatwiło to nagle sytuację. Anna zaparła się mocniej i przy użyciu całej swej siły wyciągnęła koźlątko na świat. 
Ryk umilkł. 
Obrane z błonki porodowej dziecko okazało się żywe, więcej, nawet nieuszkodzone! Wkrótce zaczęło wstawać na nóżki i zostało podstawione do zassania. Bo Tynia natychmiast po porodzie podniosła się na nogi i zajęła ogarnianiem swoich matczynych spraw.
Dostała gar posłodzonej wody na wzmocnienie, którą wypiła ze smakiem. Nadstawiła wymię nowonarodzonym córeczkom, bo druga też się okazała córcią, i można było wreszcie odetchnąć od nadmiaru emocji.
Gdzie tam!
- Patrz! Kropa zaraz urodzi...

Na szczęście nie było z nią problemów. W ciągu pół godziny w sąsiednim boksie pojawili się na świecie dwaj brązowi żwawi malcy. 

22 lutego 2017

Przednówek

Deszcz zmywa ostatki śniegu. Wybieram i wybieram wodę gromadzącą się przed progiem ziemianki.
Drób jakby mniej karmy wołał. Kury niosą się świetnie, całą zimę nie odpuszczają, choć miały w okresie największych mrozów pewne przystopowanie. Jednak nawet wtedy coś w gnieździe zostawiały dla nas. Teraz bywa i do 10 jaj dziennie. Niesie się także co drugi dzień gąska Kuba[nka], zawsze strzeżona przez drepczącego u jej boku wiernie Balbina.
Główny indor ogląda się już za jenduszkami i odstrasza od nich zamaszyście młodszych rywali. 
Tylko patrzeć wiosny.

Dzisiaj wykociła się córa Gwiazdy, pierwiastka, Zorka. Bezproblemowo. Ku naszemu zaskoczeniu przyprowadziła dwójkę chłopaków. Zorra i sierżanta Garsiję. Silni, przysadziści, od razu wypili cały zapas siary i czekają na następny.

21 lutego 2017

Ciąg

Wypadło. Z rana. Ale trzeba było pociągnąć.

20 lutego 2017

Czekanie, aż wypadnie

Kapie, odmarza, pod białą pierzynką mokro. Kiedy buty gumowe straciły z latami szczelność, jak moje, wraca się z wypadu na podwórze w mokrych skarpetkach. Zawieszam je zaraz na kaloryferze, żeby zdążyły przeschnąć przed następnym wyjściem. W ruch idzie głęboka plastikowa szufla, co kilka godzin wylewam nią wodę, która zbiera się w dołku przed drzwiami do ziemianki i przesącza się szczelinami kiepsko zrobionego progu i pod owym progiem, po schodkach w dół, czyniąc kałuże w pierwszym pomieszczeniu (sklepiona głębina, gdzie trzymam ziemniaki i warzywa jest niżej, chroniona wyższym progiem i tam woda nigdy na szczęście nie dociera).

Dzisiaj sparło córkę Felicji, Franię. Dość łatwo i bez niczyjej pomocy wypuściła spod ogonka na świat maleńką Florę. Maści alpejskiej, ładniutką, dużą, silną, grubiutką i z miejsca samodzielną. Anna biega co kilka godzin do obory patrzeć, jak się sprawy mają. Bo wciąż są opóźnienia z wydaleniem łożyska po porodzie. A przypomnę, że właśnie z Franią był ten kłopot za pierwszym jej porodem w zeszłym roku. Bez weterynarza wtedy się nie obyło (co było jak na razie jedynym ewenementem w dziejach naszej hodowli, bo nasze kozy kocą się zazwyczaj bezproblemowo). Jak na razie wieści są pocieszające: łożysko ruszyło i powoli jest wydalane samodzielnie. Czekamy zatem z nadzieją na pomyślny rezultat. Popijając winko winogronowo-aroniowo-cydrowe na pocieszenie.

15 lutego 2017

Słodkości

Nocne mrozy zelżały, śnieg mokry pod nogami, opadł z hukiem ze wszystkich dachów już rano. Czas na brzuchate kozuchy nadszedł. Pierwsza rozpoczęła sezon wykotów Felicja.
Dwójeczką, obu płci. Torcik i Beza.
Jak zawsze dokarmiamy słabsze, czyli tym razem koziołka. Mlekiem matki. Felicja to koza z długim obwisłym cycem, maleństwu trudno jest klękać i nie tracić równowagi. Poza tym matka pochodzi z chowu nowoczesnego, sama odstawiona od matki w drugim dniu życia, z charakteru nie jest zbyt macierzyńska. Choć na szczęście również nie odrzuca dzieci. Ot, nie martwi się o nie. Trzeba to robić za nią. Dzieciaki zatem, dzięki naszej trosce mają się dobrze. Dzisiaj, czyli w drugiej dobie życia, podjęły już próby brykania.

8 lutego 2017

Sploty wyploty

Ania ukończyła w naszym domu kultury roczny kurs wyplatania ze słomy. Zajęcia trwały rok, dwa razy w tygodniu po cztery godziny. Po końcowej prezentacji, czyli wystawce mogła wreszcie zwieźć swój urobek do domu. Oto niewielki składzik różnych wyrobów, które uwieczniłam przy okazji.


Korobki, czyli nieduże pojemniki z pokrywką, pełniące w domu różne funkcje. Dobrze się w nich przechowuje cebulę i czosnek, bo te oddychają i nie pleśnieją. Tace, na kanapki, chleb czy inne gastronomiczne akcesoria, które trzeba na przykład wynieść z domu na taras albo altanę, by zjeść coś czy też pogrillować na powietrzu. Niektóre, te bez uszu i płytkie mogą służyć kotu za ulubione gniazdko (sprawdzone, koty to naprawdę lubią). Anna wyprodukowała nawet jedną jako kosz dla kwoki, by mogła spokojnie zasiąść na jajach. Świetnie się sprawdzają również kosze na pranie. Wyglądają w łazience nader przytulnie.


Tace, misy i "ptasie gniazda" ciąg dalszy... Jest nawet, uwaga, trzeba oko wytężyć, bo w samym rogu i ustawiony odwrotnie, słomiano-gliniany abażur...


Kosz na bieliznę ustawiony jak się patrzy...


A tu stare krzesło, któremu los zabrał oparcie, dało się zabawnie odnowić.



1 lutego 2017

Kapuściana zima

Zimą chce się jeść inaczej, niż w lecie. Apetyt pracuje w zgodzie z porami roku, wiadomo. Nie wiem jak mają mieszkańcy regionów, gdzie na okrągło mają ciepło, albo zimno, czy też tak? Ale myśl o całorocznej monotonii smakowej przejmuje mnie znudzeniem (nudnością?).
Bo jak można wpie..ać cały czas sałatę i marchewkę, albo cały czas cytryny i banany? Albo cały czas kurczaka z chowu klatkowego? Urozmaicanego mielonym indykiem? Albo ciągle kapustę? brokuła? pojadanymi całorocznym jogurtem naturalnym dosmaczanym proszkiem z mleka i cukrem (to i tak dobry wariant, bo może być słodzik) i na starych zdziczałych bakteriach robionym, które już dawno właściwego smaku jogurtu zapomniały?  

Doigrałam się jedzenia w zgodzie z porami roku, to i mam! i się cieszę. Kapusta kiszona już nam wzięła wyszła (na surówki i bigosy), sałatki burakowe albo ogórkowe wychodzą, to się wzięło pomyślało i zrobiło. Niewielkim nakładem pracy, coś naprawdę smacznego. Oto kolejny zapas stoi w kolejce do zjedzenia. Następny jest w planie, nie ma strachu.


Voila! Kiszonki. Czosnkowa Kim-ći, kapusta kiszona z burakami i marchewką, buraki z barszczem kiszonym. Wsio w "sosie własnym".


Oj, od chwili zrobienia zdjęć wczoraj już w dużym słoju tylko polowa wsadu została!