28 września 2014

Koniec sezonu

W czasie nowiu pogoda, w zgodzie z prawem niebiańskim załamała się i zrobiło się chłodno, wręcz zimno. Przez kilka dni obficie padało. Teraz znów uspokoiła się, choć rano mgła osiada na ziemi drobnymi kroplami dżdżu, imitującymi siąpiący deszczyk. No, i noce wciąż są chłodne. W każdym razie Anka Warszawianka już narzeka, ja tylko wciągam katankę, gdy wychodzę z domu na dwór.
Stary Mikołaj, obserwujący świat w pogodne dni ze swej ławeczki przed domem, stwierdził dzisiaj, że tego roku żurawie wcześniej odleciały, a to zapowiada wczesny atak zimy.
Myślę, że zdążymy mimo wszystko z zakończeniem budowy, przynajmniej najważniejszych elementów (dach, sufit, okna, drzwi, ściany działowe i wylewka). Drewno na zimę już dawno pocięte i składowane, nabiera suchej mocy.
A mnie się już marzy koniec sezonu. Uch, po prostu jestem zmęczona.
Jabłka spadają w coraz to mniejszej ilości. Robię jeszcze soki, gromadząc je w ostatnich posiadanych butelkach, nastawiam jabłkowo-aroniowe napojki, wczoraj powstał dżem jabłkowo-śliwkowy (ostatnie śliwki z naszej jedynej śliwy na niego poszły), suszymy sukcesywnie jabłka na kuchni w chatce dziadka i w piecu chlebowym, co rusz powstają jakieś racuchy z jabłkami albo szarlotka. Resztki oraz zgniłe spady zjadają gęsi i kozy. Niezjedzone lądują na kompoście. Nic się nie ma prawa zmarnować.
Kozy wciąż są w dobrej formie mlecznej, ale już się zaczynają nudzić na pastwisku. Snują się bez celu, uciekają z zagrody w sadzie na wioskę, albo na Górę, wracają do obory wcześnie same i już o 16 warują grzecznie w swoich boksach.
Jasiek jakiś czas temu nie wrócił do domu. Zginął bez wieści. Gdzieś na wiosce, gdzie zawsze chodził, w pogoni za kocicami. Może padł w zębach wioskowych psów, może wpadł pod samochód, nie wiem. Żal. To było jedyne żywe wspomnienie po mojej ukochanej kici-Czarnej Dzikiej i Łatku, który też tak przepadł bez wieści któregoś dnia.
Zaś Kicia-Czarna i Klusek spędzają większość zimnych już nocy w domowych pieleszach. Klusek nad moją głową, Kicia w nogach. Przed świtem miauczą pod drzwiami, aby je wypuścić, więc obowiązkowo się budzę. A potem zasypiam i głowę mam pełną dziwnych snów. Nie, nie mają nic wspólnego z polityką.

20 września 2014

Wykańczanie

Trwa pogodna i sucha jesień.
Najpierw były wyjazdy, do powiatowych miast okolicznych, w sprawach urzędowych i samochodowych. Przy okazji trochę wyjrzałam na świat, który przez większość roku spędzam "w domu i zagrodzie". Głównie komunikując się ze zwierzyną, od większego dzwonu z sąsiadami, a od największego z gośćmi i znajomymi. Droga do Hajnówki, budowana chyba ze dwa lata, wreszcie jest na ukończeniu i można już nią śmigać, choć uroczyste otwarcie trasy będzie w październiku. Robione są ostatnie pucowania, plantowanie hałd, malowanie. Przyjemnie się teraz jedzie, szeroką dwupasmówką, z trasą rowerową obok, biegnącą do samej Hajnówki. Wreszcie jakiś standard, bo stara droga była za wąska, powybijana i w zimie groziła wypadkami przy wymijaniu się. Nie mówiąc o rowerzystach zawsze o zmierzchu bez odblasków i świateł jeżdżących, a często po podlechicku pijanych.
Poza tym w ogrodzie powstają wzniesione grządki, buduje je Ania z Jarym. Pójdą pod truskawki i czosnek.
No, i zjawiła się ekipa i zaczął się etap drugi budowy. Dzisiaj stanęły wszystkie krokwie.
Poza tym trwa codzienne suszenie w piecu chlebowym antonówek, bo zaczęły sypać. Oprócz sera robię też zawsze sok w sokowniku (wychodzi jakieś 2,5 litra), od czasu do czasu dżem, powstało kilkadziesiąt słoiczków keczupu, no, i nastawiam napojkę w 5-litrowych baniaczkach. Trzeba było też rozlać do butelek zalegające wciąż w największym gąsiorze wino z mniszka, poszło do piwnicy. Dla mnie jest jeszcze za słodkie. W zamian powstanie kolejne, z jabłek oczywiście z dodatkami innych jesiennych owoców, jarzębiny, aronii, winogron. Tak w ogóle to już 3/4 miejsca na półkach w ziemiance jest zapełnione przetworami różnego rodzaju. Butelki na sok, wino i ocet są na wykończeniu, skończyły się też słoiki i trzeba było dokupić. Cydr ma być rozlany do butelek po piwie i zakapslowany.
Czeka tona ziemniaków do przebrania, pozostawionych w garażu w tym celu, a potem trzeba je jeszcze wtaszczyć w workach do ziemianki.
Jednym słowem, na brak nudy nie narzekam.
Kozy z wolna wchodzą w ruję.

14 września 2014

Niedziela na wsi

Co się robi w niedzielę na wsi?
Ano najpierw obrządek i karmienie wszelkiej zwierzyny, od kotów , psów poczynając, na sobie kończąc. Potem chwila na internet, dosłownie półgodzinne zerknięcie. Ale bywa i tak, jak dzisiaj, że łącze pada i nie ma co zaglądać. Chyba, że pisze się własną książkę i łącze niepotrzebne. Po tej chwili (przy okazji jakaś kawa, czy ziółka zostają wypite) trzeba ruszyć do koniecznej pracy. Wyzbierać świeżo spadłe w sadzie jabłka i obrać je do sokownika, na dżem, na ocet lub na susz. Przejść się do lasu po chrust do kuchni. Przygotować obiad, nastawić ser na twaróg na płycie. I podpalić pod nią ogień. Po czym cierpliwie dokładać. Przejść się do ziemianki, zanieść tam zrobione wczoraj przetwory i przynieść naczynia na kolejne. Wymyć je i wyparzyć odpowiednio. Ugotować obiad, zjeść go. Obrać przyniesione z lasu grzyby, napalić pod drugą płytą kuchenną w chatce dziadka i przygotować rozpałkę w chlebówce. Zaczynić ciasto na chleb, na pizzę i utrzeć ziemniaki na babkę ziemniaczaną. Napalić w chlebowym, potem z niego wygarnąć. Wsadzić chleb, pizzę i babkę, upiec je, a potem wsunąć do pieca brytfanki z pokrojonymi jabłkami na susz oraz siatkę z grzybami do suszenia.
Przyjąć niezapowiedzianą wizytę jakiegoś starszego człowieka, któremu zachciało się pogadać.
Zlać sok z sokownika, zebrać twaróg do rożka i zawiesić do odcieknięcia, utłuc ugotowane obierki kartoflane dla drobiu. Wyjąć chleb i pizzę z pieca. Także babkę. Zjeść, popić.
Na przykład siedząc na dworze pod chatką w towarzystwie stada białych gęsi, zajadle syczących na psy, które się ich boją jak zarazy. Czyli jeszcze jedząc chronić psy przed atakiem dziobatych. I oganiać się od ostatnich much, a czasem skuszonych zapachem pigwówki pszczółek.
- To nasze? - pytam.
- Tak jakby...
Po chwilce wypoczynku i pogwarek z gęsiami oraz wypiciu pewnej dawki rozluźniającej nalewki trzeba wracać do pracy. Słońce się chyli. Gęsi przebierają nogami, kozy ryczą na pastwisku.
Szykuję kolejny obrządek. Zaczynając od gęsi, balbinek, potem kur, indyków i perliczek, następnie kozy, aż do psów i kotów. Zlewam mleko, zmywam naczynia.
Na kolację rzadko mam ochotę. Jeśli już, to sięgam po jakąś sałatkę pomidorowo-czosnkową. Wolę szklaneczkę domowego winka, np. z dzikiego bzu.
I klap! u komputera. Mejle, FB, jakiś film z jutuba albo online. Umyć się i spać.
Jutro będzie to samo, a nawet więcej!

6 września 2014

Karma karmiczna

Dnie pełne pracy. Pociesza mnie fakt, że to już bliżej, niż dalej do zimy, czyli czasu rolniczych wakacji.
Pszczoły zostały nakarmione po raz ostatni przed zimą, niedługo po ich ustawieniu w ogrodzie. Po raz pierwszy przez Anię. Ubraną stosownie w kapelusz, rękawice i szczelne ciuchy, z odymiaczem w ręku. Tuż przed wieczorem, aby spokojniejsze były. Żadna jej nie użądliła i przywitały ją przyjaźnie oba roje. Gdzie się tego nauczyła? spytacie. W internecie, na filmikach z jutuba, w przeddzień starannie obejrzanych.

Sezon jabłkowy rozkręca się w naszym sadzie i jest bliski pełni. Co rano Anna zbiera w nim kilka skrzynek jabłek, zanim wpuści tam kozy, które zjadają z zapałem odpadowe resztki i przeszukują trawę cały poranek w poszukiwaniu nadgniłych okazów, które łatwo się gryzą i są słodkie.
Obdarowujemy jabłkami kogo się da ze znajomych i chętnie zamieniamy na inne dobroci. Nina wpadła sobie nazbierać i przywiozła pyszny keczup własnej roboty. Dała przepis, składniki mam w zasięgu ręki, więc jutro do roboty. Ktoś dał dorodne cukinie, inny skrzyneczkę malin. Powędrowały do kilkulitrowego słoja na sok rozgrzewający, a z reszty, która się nie zmieściła usmażyłam pyszny dżem jabłkowo-malinowy. Jabłka świetnie przyjmują inne smaki, tak w winie, jak w innych przetworach. Robię więc dżemy jabłkowo-śliwkowe, jabłkowo-różane i jabłkowo-aroniowe, sok jabłkowo-czeremchowy, idzie też czas na jarzębinę. Cydru chodzi już ze 30 litrów, szykujemy większy gąsior 20-litrowy, bo pierwsze próby wykazują, że jest bardzo smaczny. Octu jest z 10 litrów nastawionych, ale to nic. Nastawiamy beczkę. Jest gdzie go przechowywać, w przyszłym roku drzewa będą odpoczywały, zatem zapas musi być większy, poza tym im dłużej ocet stoi, tym lepszy, więc straty nie będzie.
Antonówki jeszcze się nie zaczęły. A z nich najsmaczniejsze są soki, susz i wino, zatem największa praca dopiero przede mną. Także na suszu daje się nastawić wino i jest pyszne, gdy podojrzewa przez co najmniej rok. Osobiście nie cierpię smaku jabcoka, więc wiem co mówię. To jest jeden ze sposobów na uniknięcie jabolowego kwachu w gębie.

Co do budowy, to została ukończona w fazie pierwszej, czyli stanęły ściany zewnętrzne po belki stropowe. Brakuje jeszcze wylewki, ścian wewnętrznych i wprawienia okien i drzwi (to będzie faza trzecia). Do dachu ma być inna ekipa.